Ubisoft zdaje się bardzo emocjonalnie traktować swoje przywiązanie do tradycji, nawet tych nie do końca chlubnych, dlatego też, w myśl konserwatywnej postawy, twórcy serii Assassin’s Creed z pełną świadomością wypuścili jej najnowszą, PeCetową odsłonę z pewnym poślizgiem względem odpowiedników konsolowych. Niemniej, nie ma co się czepiać i zbytnio lamentować, bowiem Assassin's Creed: Brotherhood wreszcie na półkach sklepowych w wersji na blaszaki zagościło, co na pewno ucieszy tych z Was, którzy na co dzień używają klawiatury i myszki, celem ratowania ludzkości z rąk żądnych władzy nad światem i pozbawiania cnoty dziewic (kolejność dowolna) maniaków. Napisałem "na pewno", ponieważ jeśli graliście we wcześniejsze części gry Ubisoftu i przypadły Wam one do gustu, to w żadnym wypadku nie powinniście sobie pozwolić na ominięcie tej propozycji firmy pana Guillemota. Ale wszystko po kolei, wszak najpierw należy wytłumaczyć dlaczego z czystym sercem możecie wydać ciężko zarobione (nierzadko nie przez Was) pieniądze właśnie na tę propozycję.
Najpierw kilka suchych faktów na temat gry, części czytelników już doskonale znanych. Assassin’s Creed: Brotherhood jest swego rodzaju pomostem pomiędzy Assassin’s Creed 2, a mającym doczekać się premiery w bliżej nieokreślonym czasie Assassin’s Creed 3, opisywanym, nota bene, jako zwieńczenie całego cyklu. Każdy, kto z „dwójką” miał dłużej do czynienia i dotrwał do finałowych scen doskonale wie, że zakończenie tego epizodu było co najmniej dziwne, żeby nie powiedzieć totalnie niespodziewane i nieco irytujące. Oto bowiem pozostawiono nas z większą ilością pytań, aniżeli odpowiedzi i wiele wskazywało na to, że na rozwinięcie interesujących nas wątków będziemy musieli jeszcze długo poczekać. Ubisoft wpadł jednak na nieco oklepany, ale zazwyczaj dobrze odbierany pomysł – zróbmy coś na wzór „Assassin’s Creed 2,5”! I tak powstało Brotherhood. Co mniej życzliwi zapytaliby czy ta dość osobliwa idea zrodziła się w głowach twórców po, czy raczej na długo przed ukończeniem „dwójki”, ale my do złośliwców nigdy nie należeliśmy, dlatego stawianie niewygodnych pytań pozostawimy naszym czytelnikom. Zresztą, francuski koncern jakoś nie stara się zbytnio kryć z tym, że lubi odcinać kupony od swoich najbardziej rozpoznawalnych marek, więc układ jest bardzo czysty.
Jak zapewne wiecie po przeczytaniu naszej recenzji wersji gry dla Xboksa 360, akcja Brotherhood rozpoczyna się dokładnie w tym miejscu, w którym zakończone zostały przygody w części poprzedniej. Po wszystkich tych burzliwych chwilach spędzonych w podziemiach Watykanu, Ezio - nasz protegowany, którego historię poznajemy dzięki danym zapisanym w DNA jego krewnego z czasów obecnych, Desmonda Milesa – ucieka z miejsca feralnych zdarzeń razem ze swym wujem Mario Auditore, udając się w kierunku pozornie bezpiecznych murów ich twierdzy w Monteriggioni. Nie bez przyczyny napisałem „pozornie”, bowiem sielanka po niedawnym zwycięstwie nie trwa długo. Jak się okazało, zdradzieckie siły nieprzyjaciół wcale nie zamierzały dać odetchnąć swym przeciwnikom, dowodem czego był szybki atak, którego bohaterski Ezio Auditore da Firenze, pochłonięty jeszcze niedawnymi wyczynami w alkowie ze swą przyjaciółką Cateriną Sforzą, nie był w stanie przewidzieć. I tak wracamy do punktu wyjścia – bohater, a w raz z nim i my, wpadamy w wir rozgrywającej się niezwykle szybko akcji, gonieni jesteśmy żądzą zemsty, w efekcie doprowadzającą nas do renesansowego Rzymu przełomu XV i XVI wieku, gdzie spędzimy znakomitą większość czasu wirtualnej zabawy.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler