Fani królowej sportów motorowych musieli czekać naprawdę długo, by móc zasiąść w nowoczesnym bolidzie i oddać się zawrotnej prędkości, jaka towarzyszy kierowcy praktycznie na każdym torze. Maniacy zagrywali się w stareńkie F1 Challenge czy też trochę nowszy rFactor, urywając tysięczne sekundy na ich ulubionym obiekcie. Na szczęście z pomocą przychodzą panowie z Codemasters, oddając w nasze ręce grę na licencji Formuły 1, a zatem pojeździmy ramię w ramię z Kubicą i resztą stawki na genialnie odwzorowanych torach… ale wszystko po kolei.
Oczekiwania były ogromne. Prócz świetnej grafiki i równie dobrego dźwięku fani oczekiwali przede wszystkim znakomitego odwzorowania jazdy po torze w różnych warunkach, emocji podczas wyprzedzania i dbałości o nawet najdrobniejszy aspekt, bo jak wiemy, w prawdziwej Formule nawet najmniejszy element tudzież kamyczek może całkowicie pokrzyżować szyki. Czy wszystko poszło zgodnie z planem, a maniacy raz na zawsze mogą zapomnieć o rFactor i przesiąść się na F1 2010?
Odpowiedź na powyższe pytanie jednoznaczna nie jest. Sądzę jednak, iż prawdziwi hardcore’owi gracze przy nowym dziecku Codemasters będą się bawić dobrze, choć jeśli o perfekcję chodzi, to prym nadal wiedzie rFactor. Abstrahując od dywagacji natury czysto technicznej, przedstawię po krótce, z czym to się tak naprawdę je.
Swoją przygodę rozpoczynamy w świetnie zaplanowanym menu, które tak po prawdzie stanowi naszą siedzibę polową (czyt. kabina z laptopem, obok stojący tir z wielkim logiem naszego teamu oraz mnóstwem krzątających się tu i ówdzie dziennikarzy). Na pierwszej konferencji, wzorem poprzednich gier ze stajni Codemasters, jesteśmy proszeni o podanie imienia. Tutaj polski dystrybutor zaprezentował się z jak najlepszej strony. Oprócz standardowych imion (wśród których bez problemu znalazłem także swoje), do wyboru mamy również ksywki, ot chociażby Leszczu czy też Pączek – brzmi swojsko, nieprawdaż? Po podaniu wszystkich wymaganych informacji, przechodzimy do tego, co tygryski lubią najbardziej – wyboru teamu. W zależności od tego, na jak długą karierę się zdecydowaliśmy (3, 5 bądź 7 lat), możliwości są różne. Jako iż fan ze mnie wielki, jedyną słuszną opcją była kariera składająca się z 7 sezonów, dlatego też mój wybór ograniczał się do trzech najsłabszych teamów – HRT, Virgin oraz Lotus.
Po przywitaniu się ze swoją menedżerką, wyruszamy na pierwsze Grand Prix do Bahrajnu. Co prawda sporo już czasu minęło od mojego pierwszego kontaktu z F1 2010, ale do tej pory pamiętam, jak niemiłosiernie cieszyłem się do ekranu, pokonując kolejne zakręty. Pierwsze wrażenie jest niesamowite, szczególnie jeśli za kierownicą siedzi prawdziwy fan Formuły 1. W fotel wgniata wszystko, od grafiki począwszy, poprzez atmosferę całego weekendu wyścigowego, a na emocjonującej walce o pozycje skończywszy. Oczywiście jako kierowca jednego z najsłabszych teamów jesteśmy proszeni o zajęcie 20 miejsca, co potęguje wrażenie realizmu. Od samego początku zdecydowałem się na trudny poziom, by nie psuć sobie dobrego wrażenia, jeżdżąc Virginem na pierwszych miejscach. Trzeba przyznać, iż zajęcie wysokiej pozycji, siedząc w jednym z debiutujących w tym roku bolidów, jest naprawdę trudne. I chwała twórcom za to. Pięcie się na szczyt w swojej karierze to kolejny z elementów zachęcających do gry. Co prawda mi przyszło to bardzo szybko, bo już w trzecim sezonie jeździłem dla McLarena, ale nie oszukujmy się, rozegranie 3 pełnych sezonów to czas rzędu 50, a nawet 100 godzin, w zależności od tego, jak długi weekend wybieramy (grand prix można rozegrać, poczynając od 20% długości całego wyścigu, a na pełnym wymiarze skończywszy). Jazda wysokiej klasy bolidem to doświadczenie zgoła odmienne, ale o tym trochę później.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler