
Stary dobry Fallout 3 powraca, przy czym, tym razem nieco inaczej ochrzczony, albowiem ekipa ze studia Obsidian Entertainment nazwała go Fallout: New Vegas. Gra, podobnie jak jej pierwowzór, przenosi gracza w post-apokaliptyczne klimaty i zmusza do walki o przetrwanie. Gro rozwiązań w obu projektach jest identycznych, począwszy od słynnego PIP-boy, przez system strzelania V.A.T.S., na interfejsie skończywszy. Garść nowości też znajdziemy, aczkolwiek szaleństwa nie ma. Najnowszy produkt Obsidian Entertainment ciężko nazwać rozszerzeniem, gdyż jest sporych rozmiarów, trudno też mówić o zupełnie nowej grze. Jest gdzieś po środku, ale wcale nie jest to powodem do narzekań.
Po odpaleniu Fallout: New Vegas nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że wszystko już gdzieś wcześniej widziałem. Podobna kolorystyka, ogromny, nieprzebyty świat, beznadziejne, sztuczne animacje postaci oraz kulawy system celowania. Deja vu? Na szczęście nie. Po prostu deweloper zdecydował się wykorzystać silnik graficzny napędzający poprzednią edycję Fallouta i miast koncentrować się na technologii, swe siły skupił na klimatycznej, wciągającej warstwie fabularnej oraz zróżnicowanych questach. Decyzja, bez dwóch zdań, okazała się słuszna. Przedstawioną w grze opowieść cechuje dojrzałość, przywiązanie do detali oraz rozbudowanie. W New Vegas wybory moralne nie zostały podzielone na dobre i złe. Wszystko jest w odcieniach szarości, dzięki czemu gracz faktycznie musi się nagłowić aby podjąć właściwą sobie decyzję. Właściwą, ale nie w sensie poprawną czy naganną moralnie, tylko taką, która zdaje się mu odpowiadać. Wszak jej reperkusje widoczne będą dopiero po pewnym czasie, a to natomiast sprawia, iż każdy napotkany problem stawia człowieka pomiędzy przysłowiowym młotem, a kowadłem.

Główny wątek gry skupia się wokół postaci kuriera. Gracz oczywiście kreuje jego podstawowe cechy za pomocą specjalnie przygotowanego zestawu pytań. Możemy dzięki temu wpłynąć między innymi na tak zasadnicze elementy jak imię, ale również istotniejsze rzeczy pokroju umiejętności psychofizycznych. Proces łatwy, przejrzysty i przyjemny. Dzięki temu, że tworzenie herosa nie ogranicza się do ustawienia kilku suwaków, wirtualne ego stanowi jakby odzwierciedlenie naszej własnej osoby, a nie sztucznie zbudowanego robocika, złożonego z często losowych elementów. Losowych, gdyż na początku danej przygody raczej nie mamy pojęcia o jej przebiegu oraz o tym, jak konkretne współczynniki wpływają na naszego herosa. Nie pomoże nawet najdokładniejszy opis. W takim systemie budowania bohaterów zawsze jest pewna doza przypadkowości i dopiero czas pokazuje słuszność podjętych kroków. Wracając jednak do wątku fabularnego New Vegas, nasz protegowany, kiedy już wreszcie widzimy go na ekranie w finalnej formie, przewozi jakąś bliżej nieokreśloną, acz niesamowicie ważną przesyłkę. Nagle wpada w zasadzkę, a na ratunek przychodzi mu niesztampowe trio, w którego składzie widzimy robota, doktora oraz człowieka o imieniu Victor. Z ich pomocą stajemy na nogi i rozpoczynamy zabawę w mieście zwanym Goodsprings – jedną z wielu lokacji, które przyjdzie nam zwiedzić na swojej drodze.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler