Wydany dwa lata temu Drakensang z miejsca został okrzyknięty świetnym powrotem do korzeni RPGów. Ten oryginalny tytuł, bazujący na papierowej wersji systemu Das Schwarze Auge (czy jak wolicie – The Dark Eye), w każdym calu przypominał prawdziwe RPG, z mnóstwem możliwości rozwoju własnego bohatera i wpływania na świat - co również zauważyli dziennikarze, wystawiając grze niezgorsze noty. Niemieckie studio Radon Labs postanowiło wykorzystać tak świetną okazję i wydało prequel o dość intrygującym tytule - River of Time. Czy kolejna opowieść rozgrywająca się w świecie Aventurii zasługuje na uwagę graczy? Jednoznaczną odpowiedź na to pytanie znajdziecie w poniższym tekście.
Drakensang: River of Time, jak już wyżej wspomniałem, jest prequelem tytułu wydanego ponad dwa lata temu. Tak więc poznamy historię, która miała miejsce przed wydarzeniami zaprezentowanymi w Drakensangu, a konkretniej – przeniesiemy się o całe 23 lata wstecz. Były to czasy, gdy znany wszystkim krasnolud Forgrimm szczycił się niesamowitą formą, a towarzysz Ardo urzekał elokwencją oraz etykietą w dworskich posiadłościach. Słowem - lata świetności bohaterów, których poniekąd znamy z podstawki. Historia rozpoczyna się jednak nieco później – widzimy wygrzewającego się przy kominku Forgrimma, który raczy swoją opowieścią rudą osobniczkę o imieniu Gladys (fani oryginału z powodzeniem powinni rozpoznać kolejną znajomą postać). Cała gra stanowi zatem swoistą retrospekcję, co widać i czuć na każdym kroku. Ot przykładowo, gdy podczas potyczki coś pójdzie nie tak i zginiemy, przeniesiemy się ponownie do opowiadającego krasnoluda, by usłyszeć, że taki jest właśnie koniec historii, na co z oburzeniem odpowiada Gladys (w tym momencie następuje wczytanie stanu gry i „sprostowanie” opowieści). Całość rozpoczyna się przedstawieniem tajemniczego osobnika, bez którego cała wyprawa nie miałaby sensu. W tym też momencie naszym oczom ukazuje się ekran tworzenia postaci, który nie zmienił się zbytnio od premiery podstawki. Mamy zatem do wyboru przygotowane wcześniej archetypy postaci, posegregowane według przynależności rasowej. Warto zaznaczyć, iż do naszej dyspozycji oddano dwie zupełnie nowe klasy postaci – barbarzyńcę oraz geomantę. Pierwszego pana chyba zbytnio przedstawiać nie trzeba – potężne monstrum z kwadratową szczęką, rozwiązujące wszelkie spory przy użyciu siły. Geomanta należy natomiast do małych pokurczów, w Aventurii szerzej znanych jako krasnoludy. Jego umiejętności najprościej przyrównać do dzikiego druida parającego się magią przyrody, ale w razie potrzeby mocno trzaskającego zaostrzonym toporem, jak na rasowego przedstawiciela swojej nacji przystało. Po krótkim zastanowieniu i wybraniu odpowiadającej nam postaci, możemy pomajstrować przy wyglądzie naszego protegowanego. Najnowszych osiągnięć chirurgii plastycznej oczekiwać jednak nie należy – ot prosty wybór uczesania, odcienia skóry oraz ogólnej aparycji, która w przypadku płci żeńskiej, ku uciesze osobników męskich, wpływa także na wielkość… klatki piersiowej. Standard gatunkowy w wykonaniu raczej ubogim, jednak w zupełności dla gry wystarczającym, gdyż większość czasu i tak spędzamy zakuci w potężne zbroje.
Po ogólnym wstępie przystępujemy do właściwej rozgrywki, znajdując się na pokładzie statku. Jako nowicjusz mamy dotrzeć do pobliskiego miasta – Nadoret, by zakończyć wieloletni trening i stać się prawowitym poszukiwaczem przygód. To właśnie w tym momencie otrzymujemy proste zadanie, polegające na przyniesieniu opału na ognisko. Nie bójcie się jednak – tylko na początku imają się nas tak trywialne zadania, im dalej w las, tym bardziej interesująco. Przy okazji penetracji otoczenia poznajemy trójkę bohaterów – Forgrimma, Ardo oraz Cano, nie są oni jednak zbyt wylewnymi kompanami. Niedługo później jesteśmy świadkiem ataku piratów i prawdziwa rozgrywka rozpoczyna się na dobre.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler