Przystępując do wirtualnej wojny mamy do wyboru cztery klasy postaci, poczynając od zwykłego szturmowca, poprzez medyka i inżyniera, a na zwiadzie kończąc. Każda z wyżej wymienionych postaci posiada unikalne uzbrojenie, które jest rozszerzane wraz ze skutecznym fragowaniem kolejnych przeciwników. Dla przykładu, szturmowiec preferuje karabinki maszynowe o pokaźnej sile rażenia, w międzyczasie zadba również o zaopatrzenie kolegów, rozrzucając skrzynki z amunicją. Medyk dumnie taszczy ze sobą wszelkiego rodzaju rkm-y, co może wydawać się trochę dziwne, ale w praktyce sprawdza się wyśmienicie. Poza zalewaniem wroga gradem kul, konował może opatrywać rany, jak i w skrajnych przypadkach, przy pomocy defibrylatora, stawiać na nogi tych, którzy teoretycznie powinni być już martwi. Warto również wspomnieć, iż twórcy wzięli sobie do serca sugestie graczy i przykrócili trochę wszechstronność owej klasy – w przeciwieństwie do bety, medyk nie jest już klonem Rambo. Inżynier zajmuje się eliminacją sprzętu pancernego, a piechotę ubije przy pomocy wszelkiej maści SMG. Zwiad w praktyce okazuje się czystym snajperem, preferującym daleki dystans i zsyłającym na głowy przeciwników ostrzał moździerzowy.
Oczywiście w każdym momencie możemy wskoczyć do jednego z licznych pojazdów, stacjonujących zazwyczaj w naszej bazie. Do wyboru mamy różnego rodzaju czołgi z T-80 oraz M1A1 na czele, bojowe wozy piechoty, śmigłowce transportowe i szturmowe, a nawet quady i skutery wodne, służące do szybkiego przemieszczania się. Występowanie pojazdów w znaczny sposób urozmaica grę, jednocześnie nie psując rozgrywki, jak to miało miejsce w kilku innych produkcjach (ot chociażby Unreal Tournament 3).
Dostęp do cięższych środków eksterminacji przeciwnika ma jeszcze jeden atut – wszechogarniające, wręcz nie do opisania, zniszczenie i chaos. Trzeba Wam bowiem wiedzieć, iż deweloperzy popełnili mistrzostwo, jeśli chodzi o silnik fizyczny. Frostbite, bo tak się nazywa, pozwala nam zdziałać cuda. Odczuwalne jest to zarówno w trybie single, jak i multi. Ileż to razy, przyzwyczajony do standardu panującego w dzisiejszych strzelankach, byłem zdziwiony, gdy osłona, za którą się chowałem, była niszczona w mgnieniu oka. Denerwuje cię przeciwnik z gniazdem ciężkiego karabinu maszynowego w oknie jednego z budynków? Nic prostszego, załaduj granatnik i poślij mu przesyłkę specjalną. Po delikwencie zostanie jedynie wielka wyrwa w ścianie. Innym sposobem na szybką i przyjemną eliminację wrogiego oddziału jest dosłowne spuszczenie dachu na owych nieszczęśników. Bad Company 2 nie zna ograniczeń – jeśli posiadasz odpowiednio mocną siłę rażenia, możesz zrównać z ziemią dosłownie wszystko!
Studio EA Dice w kwestii graficznej zawsze pokazywało pazury – wcześniej za sprawą Mirror’s Edge, teraz przy okazji Bad Company 2. Świat gry wygląda niesamowicie. Otwarte przestrzenie zachwycają swoim pięknem – śnieżne lokacje biją po oczach sterylną czystością, tropikalne lasy zajmują natężeniem barw. Szkoda tylko, że zazwyczaj brakuje nam czasu na podziwianie tego cuda, gdyż wokół nas wybuchają kolejne granaty i spadają ściany budynków, wzniecając w powietrze tony dymu. Wszystko to wygląda po prostu niesamowicie, a do tego nie wymaga demona prędkości, aby pograć w najwyższych detalach. Moje prognozy przy okazji beta-testów okazały się trafne – Bad Company 2 wizualnie powinno zachwycić nawet najbardziej wybrednych graczy. EA Dice popracowało również nad stabilnością produkcji – po kilkudziesięciu godzinach gry zaliczyłem 1-2 zwisy, co w porównaniu z wersją beta jest wynikiem zadowalającym.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler