Wojna Epic Games Store ze Steam - nie o taką konkurencję... nic nie robiliśmy
O tym, że monopol (a przynajmniej potężna dominacja) Steama na rynku cyfrowej dystrybucji, nie jest zdrowym zjawiskiem wiedzieliśmy od dawna. Rozmaici wydawcy próbowali swoich sił i w efekcie powstały sklepy, jak Uplay czy Origin, niemniej, pomimo kilku lat obecności na rynku, nie są one ani tak funkcjonalne, ani stabilne, ani przede wszystkim - nie posiadają nawet ułamka bazy gier, jaką znajdziemy na Steam. Tymczasem do akcji wkroczyło Epic Games, a w zasadzie chińska firma Tencent, która jest właścicielem twórców Fortnite.
Żeby zagrozić Valve, trzeba mieć pieniądze. Tencent je posiada - być może nie słyszeliście o tej firmie zbyt wiele, ale w Chinach dorobiła się ona fortuny na różnych grach (m.in. mobilnych), a sukces Fortnite otworzył jej nowe możliwości. Jedna z tych możliwości została zrealizowana w postaci sklepu Epic Games Store, który coraz śmielej rozpycha się na rynku i zaczyna podkładać pod nogi Steam'a - może nie - kłody, ale przynajmniej większe, szeleszczące i zahaczające patyki.
O ile Valve, tuż po ogłoszeniu otwarcia Epic Games Store, zapewne niespecjalnie sprawą się przejęło, tak teraz przed szefostwem firmy pojawia się niemały i wyjątkowo twardy orzech do zgryzienia. Wcześniej z dystrybucji swoich gier na Steam zrezygnowała m.in. Bethesda, nie zagraliśmy tam też w najnowsze Call of Duty: Black Ops 4 - a przecież cykl strzelanek od Activision nieodłącznie kojarzył się z tą platformą. Teraz na Steam nie pojawią się kolejne głośne tytuły: The Division 2 (i być może następne gry Ubisoftu) oraz wyczekiwane - szczególnie przez posiadaczy PC - Metro: Exodus. Nie mam w zasięgu ręki żadnych statystyk czy wyników badań, ale w ciemno można założyć, że brak w ofercie tylu głośnych gier na pewno odbije się na dochodach generowanych przez Steam.
W międzyczasie Epic Games Store rośnie w siłę. Choć platforma prawdopodobnie nigdy nie dogoni Steam'a (być może kiedyś będę żałować tych słów, ale co tam!), to faktycznie może stać się dla niego konkurencją - taką, na której poczynania trzeba się przyglądać. Inwestorzy, właściciele i akcjonariusze Valve już teraz zapewne śpią nieco gorzej niż do tej pory.
Z punktu widzenia graczy, bo to nas sytuacja interesuje najbardziej, konkurencja jest z reguły zdrowa. Wystarczy spojrzeć na rynek procesorów, ściśle powiązany z branżą grową - jeszcze niedawno nie mieliśmy większego wyboru i do gier celowaliśmy w produkty "Niebieskich". Sam Intel cieszył się z tej sytuacji, nie musząc poświęcać olbrzymich środków na badania, w zamian oferując co generację procesory wydajniejsze o kilka % i trzymając się przez wiele lat maksymalnie 4 rdzeni (w prockach "mainstreamowych"). Na szczęście, po długich latach, do gry powróciło wreszcie AMD i nastąpiła rewolucja - przeskoczyliśmy na 6 i 8 rdzeni w codziennym użytku, a Intel musiał wziąć się do roboty. Dziś mamy wybór - za 700 zł kupujemy 6-rdzeniowego Ryzena 5 2600, który bardzo dobrze radzi sobie w grach, także tych najbardziej wymagających. Mając więcej kasy i oczekując jeszcze lepszej wydajności, możemy zainwestować w Intela. Wybór jest, w drodze są kolejne generacje ciekawie zapowiadających się procesorów - konkurencja jest zdrowa i jakże potrzebna.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler