Recenzja filmu Naznaczony: Ostatni Klucz - Elise znowu w dobrej formie


bigboy177 @ 22:44 08.01.2018
Marcin "bigboy177" Trela
Czasem coś piszę, czasem programuję, czasem projektuję, czasem robię PR, a czasem marketing... wszystko to, czego wymaga sytuacja. Uwielbiam gry, nie cierpię briefów reklamowych!

Kolejny dowód na to, że budżet wcale nie jest najważniejszy.

Naznaczony: Ostatni Klucz to horror, w którym tematem przewodnim są zjawy, duchy oraz inne nadnaturalne stworzenia. Podobnie, jak w przypadku odsłon poprzednich, ekipa filmowców nie próbuje nas straszyć litrami krwi, ani rozczłonkowywanymi ciałami. Czy znowu jej się to udaje? Czy warto skoczyć do kina i po raz kolejny obejrzeć w akcji Elise Rainier? Czytajcie dalej, a powinniście się dowiedzieć. Nie obawiajcie się jednocześnie o spoilery, takowych w niniejszej recenzji nie uświadczycie.

Zacząć wypada od tego, że Naznaczony: Ostatni Klucz to prequel „jedynki”. Akcja filmu toczy się w zasadzie bezpośrednio przed tym, co możemy zobaczyć w pierwowzorze cyklu, a po „trójce”. Mimo że reżyserii podjął się względnie nieznany Adam Robitel, widowisko ogląda się bardzo dobrze. Reżyserowi udało się zachować klimat poprzedników i odwzorować scenariusz sporządzony przez Leigh Whannella – osobę odpowiedzialną za historię całej sagi.

Główna bohaterka, Elise, wyrusza tu do swojego rodzinnego domu w mieście zwanym Five Keys, aby zmierzyć się zarówno z niebezpieczną zjawą, jak i wspomnieniami z przeszłości. Opowieść przebiega więc niejako dwutorowo. Jeden z wątków to właśnie to, co dzieje się „tu i teraz”, czyli nowy właściciel dawnego domu Elise oraz istota, która postanowiła z nim zamieszkać. Drugi wątek to zaś rozliczne odniesienia do tego, co działo się w tym samym domu kiedy protagonistka była dzieckiem oraz nastolatką. A działo się dużo!

Scenarzysta sprawnie spiął wszystko w jedną zgrabną całość, oferując oglądającemu zarówno sceny potrafiące zjeżyć włos na karku, jak i całkiem zaskakujące momenty. Nie powiem, jest tego mniej niż w „dwójce”, ale jednocześnie całość oglądałem z większą przyjemnością niż „trójkę”. Nadal nigdy tak naprawdę nie wiemy co stanie się za moment. Skąd wyskoczy jakaś zjawa, albo czy całkiem znienacka nie usłyszymy jakiegoś wrzasku. Realizator sprawnie bawi się mrokiem, światłem oraz umiejscowieniem kamery, wiedząc o tym, że często to czego nie widzimy jest straszniejsze od tego, co dostrzegamy bez jakichkolwiek problemów. Podobnie, jak wszyscy oglądający, kilkakrotnie podskoczyłem w kinowym fotelu. Bawiłem się też dobrze w zasadzie od początku do końca. Nie dostrzegłem żadnych dłużyzn ani fragmentów wrzuconych na siłę.

Jeśli chodzi o realizację, jak wspomniałem, całość wykonano w duchu poprzedników. Jest więc odrobina kiczu, są jakieś kiepskawe żarty dla rozluźnienia atmosfery (w dobrych momentach), jest charakterystyczne udźwiękowienie, a także odpowiednio sugestywne efekty specjalne. Ze względu na niski budżet Naznaczonego, nie nastawiajcie się na jakieś strasznie rozbudowane CGI, ani nic podobnego. Zdjęcia wykonano jednak z dbałością o szczegóły i nie bardzo mam się tu do czego przyczepić.

Świetnie spisała się też obsada – mam tu na myśli zarówno 75 letnią Lin Shaye, która wcieliła się w Elise, jak i osoby jej towarzyszące, czyli scenarzystę Leigh Whannella, grającego Specsa, oraz zgrywającego twardziela Angusa Sampsona, którego oglądamy w roli nieco gburowatego Tuckera. Wszyscy aktorzy dali radę, dobrze wczuwając się w powierzonych im bohaterów. Nawet najprostsze dialogi bezbłędnie wpasowano w założenia i charakter filmu.

Żeby nie było, że tylko chwalę, zganić także muszę. Niektóre ujęcia nie straszą już bowiem tak, jak kiedyś. Mam też wrażenie, że część wątków dało się zdecydowanie mocniej rozwinąć (np. kluczorękiego) i pozwolić Elise dłużej pobyć w „zaświatach”. Twórcy nie chcieli seansu przedłużać, ale w rezultacie brakuje nawet części scen ze zwiastunów przedpremierowych. Scen, które mogłyby jeszcze lepiej połączyć Ostatni Klucz z pierwowzorem. Ostatnie 15 minut jest również odrobinę zbyt banalne/przewidywalne/typowe. Mimo że spełnia swoją rolę, jako epilog, to spodziewałem się czegoś więcej. Odrobinę zabrakło do wyśmienitego finału z „dwójki”, ale, jak wspomniałem, w żadnym razie nie jest źle. Wręcz przeciwnie. Podczas seansu bawiłem się naprawdę dobrze.

Podsumowując, przed pójściem do kina na Ostatni Klucz obejrzałem wszystkie trzy dotychczas wydane części cyklu. Nie było to jednak konieczne, albowiem mamy do czynienia z całkiem sprawnie przygotowanym obrazem samodzielnym. Pewnych odniesień się spodziewałem i faktycznie dało się takowe dostrzec, na szczęście w żaden istotny sposób nie wpływają one na całokształt i z czystym sumieniem mogę przyznać, że bawiłbym się równie dobrze niezależnie od tego czy znałem wcześniejsze rozdziały czy nie. Nie zaprzątajcie sobie więc głowy nieznajomością trylogii (uzupełnicie później). Jeśli lubicie horrory o zjawach, duchach, demonach czy upiorach, idźcie, obejrzyjcie, a sądzę że będziecie zadowoleni. Fanów części poprzednich przekonywać raczej nie muszę, prawda?

Sprawdź także:
Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):


Powyższy wpis nie posiada jeszcze komentarzy. Napraw to i dodaj pierwszy, na pewno masz jakąś opinię na poruszany temat, prawda?