O potencjale i zagrożeniach filmu Assassin's Creed
Gry wideo nie idą w parze z ich filmowymi adaptacjami. Wielu filmowców nie zdaje sobie sprawy z tego, że przepis na udaną ekranizację powinien zawierać coś więcej niż nawiązania do znanego projektu, o czym w zeszłym roku przekonał nas niesmaczny Hitman: Agent 47. O ile w przypadku opowieści o łysym mordercy już zwiastuny nastrajały niepokojąco, o tyle zajawki filmu Assassin's Creed powodują, że dwadzieścia złotych odłożone na mini helikopter logopedyczny najprawdopodobniej zainwestuję w bilet do kina. Znak zapytania stawiam natomiast przy jednej kwestii. Mam wątpliwości co do tego, czy tylko zwiastuny asasyńskiej adaptacji robią robotę, czy także seans będzie godny i rozwieje fatum krążące nad filmami tworzonymi na podstawie gier. Poszukajmy odpowiedzi.
Odnoszę wrażenie, że filmowy Assassin's Creed ma szansę wbić się w pewien serialowy trend. W ostatnim czasie sukcesy w słupkach oglądalności odnoszą produkcje z pogranicza science-fiction, czego najlepszym przykładem jest Westworld oraz Black Mirror, a z drugiej strony seriale poświęcone szeroko pojętej przeszłości - spójrzcie na Vikings lub Narcos. Uniwersum wykreowane przez Ubisoft łączy w sobie oba światy - realny z Animusem oraz przeszły w rozumieniu genetycznych wspomnień głównego bohatera. Idealnie wpasowuje się to w serialowy trend, choć cały czas mówimy o osobach niezaznajomionych z grą.
No właśnie, a co z graczami? Ubisoft Motion Pictures i współpracownicy raczej nie muszą martwić się o komercyjny sukces przedsięwzięcia. Fani marki najprawdopodobniej zaspokoją bowiem swój głód filmem, bo przecież szybko nie uświadczymy kolejnej gry z templariuszami i asasynami w tle. Dobrym posunięciem okazuje się także wykreowanie kompletnie nowej historii. Ktoś przecież na pewno nie przepadał za cwaniactwem Ezio, a ktoś mniej otwarty za kolorem skóry Connora. Umieszczenie akcji w XV-wiecznej Hiszpanii otwiera kolejny, nieodkryty rozdział, nawet dla najwierniejszych graczy.
Obraz zdecydowanie ma komercyjny potencjał. A co z rdzeniem formuły Assassin's Creed? Znów nasuwa się niewielkie porównanie do Hitmana. Gamingowe przygody Agenta 47 to przede wszystkim akcja i eliminacja celu na wiele sposobów. Nikt nie doszukuje się w tej marce zawiłej fabuły, dlatego filmowcy, tworząc jej ekranizację, musieli wymyślić coś własnego, niekoniecznie zgodnego z duchem growego wzorca. W rezultacie subtelnego Agenta 47 z gry, zastąpiono w w filmie istnym Rambo z kodem kreskowym z tyłu głowy. Siła cyklu Assassin's Creed tkwi w wielowątkowej historii oraz stojącymi za nią skokami wiary i wysuwanymi ostrzami. Wielka organizacja, asasyni, technologia - to tylko czubek góry lodowej.
Właśnie we wspomnianym rdzeniu znajduje się największy potencjał ekranizacji, ale i jej zagrożenie. Zwiastuny filmu pokazują samą akcję. Fajnie wyglądający goście biją się i skaczą w efektownie wyglądający sposób. Pachnie mi kukurydzą, solą i masłem, czyli typowym popcorniakiem dla gimnazjalisty. Nienawidzę ugrzecznienia dzieł kultury, czy to w przypadku gier wideo, czy to filmów. Oczywiście, nie wiemy ile zawartości pokazują nam twórcy w trailerach, ale oprócz sekwencji akcji marzyłbym o dobrze rozpisanych wątkach: tych w świecie Animusa i tych w siedzibie Abstergo. Jeśli ich nie będzie, może być marnie. Scenarzyści mają szansę się popisać, oby tylko ją wykorzystali.
Podsumowując, pozostaje wiara, że Ubisoft nie przekombinuje i wykorzysta talent Michaela Fassbendera, odgrywającego główną rolę. Ale przede wszystkim trzymajmy kciuki za osoby piszące historię, które mają szansę wycisnąć świeże soki z przemielonego uniwersum Assassin's Creed. Premiera filmu zbiega się poniekąd z Łotrem 1, ale w Polsce nastąpi dopiero 6 stycznia. Budżet szacowany jest na około 200 milionów dolarów, czyli niemało. Niebawem przekonamy się na co taka kasa pozwoliła filmowcom.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler