Przełęcz ocalonych - recenzja najlepszego wojennego filmu ostatnich lat


Dirian @ 13:14 16.11.2016
Adam "Dirian" Weber
Chwalmy Słońce!

Mel Gibson w wielkim stylu powraca za kamerę.

Trochę czasu minęło odkąd Mel Gisbon ostatnio stanął za kamerą, więc jego najnowszy film, Przełęcz ocalonych, jawił się jako niemała zagadka. Tym bardziej, że dość powszechnie znane są ostatnie problemy wspomnianego jegomościa - m.in. z alkoholem oraz innymi używkami. Dziś już wiemy, że ewentualne obawy były całkowicie nie na miejscu, bo Gibson wydał na świat jeden z najlepszych filmów wojennych, nawet nie tyle ostatnich lat, co w historii całej kinematografii. 

Przełęcz ocalonych jest ciekawym obrazem ponieważ opowiada historię opartą na faktach. Poznajemy losy Desmonda Dossa, młodego Amerykanina, który wychował się w dość trudnych warunkach. Jego ojciec był weteranem, który nie stronił od alkoholu i wszelaką złość przelewał zarówno na dzieciaki, jak i żonę. Młody Doss żył według pewnych religijnych zasad, przestrzegając za wszelką cenę jednego przykazania - "nie zabijaj". W pewnym momencie nadeszła jednak wojna, co pociągnęło konieczność wstąpienia w szeregi US Army. Desmond nie miał nic przeciwko temu, ale pod jednym warunkiem - na wojnie nie pozbawi nikogo życia. Co więcej, nie chwyci nawet broni do rąk. Chciał być po prostu sanitariuszem i pomagać na polu walki, co nie spodobało się przełożonym, którzy celowo podsycali pozostałych żołnierzy do prześladowania Desmonda. Jakim więc cudem Doss został pierwszą osobą w historii Stanów Zjednoczonych, która, odmawiając walki oraz noszenia broni (tzw. obdżektor), otrzymała Honorowy Order Kongresu (czyli Medal Honoru)?

O tym opowiada nam właśnie Przełęcz ocalonych. Z historią Desmonda Dossa zapoznajemy się tu od samego początku, dlatego pierwszych kilkadziesiąt minut filmu to bardziej dramat obyczajowy niż film wojenny. Obserwujemy niezbyt łatwą młodość głównego bohatera, przechodzimy - w przyspieszonym tempie - przez okres jego dorastania, by w końcu dotrzeć do, a jakże, wątku miłosnego. Ten przedstawiono dość... głupkowato, ale kto by się tam przejmował, gdy chwilę później Desmond trafia do wojska na szkolenie, a sam film zaczyna się rozkręcać.

Nie da się ukryć, że najlepsza jest tu druga połówka, gdy akcja przenosi się na front i obserwujemy losy potężnego przedsięwzięcia, jakim był atak Amerykanów na japońską wyspę Okinawa. Choć trudno odmówić Gibsonowi braku doświadczenia w realizowaniu scen wojennych (Braveheart, Patriota), tak nie spodziewałem się, że uda mu się pokazać wojnę w tak przekonujący sposób. Zewsząd jesteśmy atakowani przez potężne wybuchy, fruwające kończyny oraz wylewające się z brzuchów rozszarpanych pociskami ciał flaki. Nad głowami pochowanych w okopach żołnierzy latają kule, zaś pomiędzy nimi biega nieuzbrojony sanitariusz Desmond Doss, próbujący udzielić pomocy komu tylko się da, nawet jeżeli mowa tu o żołnierzu z urwanymi nogami, który lada moment wykrwawi się na śmierć.

Przełęcz ocalonych pokazuje nam niebywałe akty heroizmu, jakimi w ubiegłego wieku wykazał się Desmond Doss - widzimy to szczególnie podczas finalnych scen, gdy młody sanitariusz dokonuje czynów wręcz niemożliwych. Obraz fascynuje tym bardziej, że jest prawdziwą historią, a te śledzi się z tym większą uwagą. Jasne, że na potrzeby filmu sporo elementów zostało bez wątpienia podkoloryzowanych, ale zapiski historyczne pozwalają nam wierzyć, że dzieło Gibsona nie mija się w ogromnym stopniu z prawdą. Sam reżyser przy napisach końcowych postanowił przytoczyć nawet autentyczny wywiad z Dossem (zmarłym w 2006 roku), który potwierdza jedną z filmowych scen.

Jakkolwiek by nie było, otrzymaliśmy kompletny wojenny film - z angażującą fabułą, fantastycznymi i niebywale brutalnymi scenami walki, dobrą grą aktorską (Andrew Garfield zagrał niemal tak irytująco, jak irytujący w swoich wypowiedział był realny Desmon Doss we wspomnianym chwilę wcześniej dokumencie) czy kapitalnymi zdjęciami. Nie będę tu snuł porównań do klasyków z ubiegłego wieku, bo od czasu ich nakręcenia sporo się w kinematografii zmieniło, ale myślę, że stawiając Przełęcz na podium obok Szeregowca Ryana, nie obrażę żadnego fana tej drugiej produkcji.

Sprawdź także:

Medal of Honor: Wojna na Pacyfiku

Premiera: 04 listopada 2004
PC

Medal of Honor: Wojna na Pacyfiku to kolejna odsłona serii strzelanek, stworzonych i wydawanych przez firmę Electronic Arts. Produkcja, podobnie, jak odsłony poprzednie w...

Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):
0 kudoslopas   @   19:23, 01.12.2016
Szczerze jeszcze nie widziałem ale chętnie zobaczę po tak dobrej recenzji.