DragonBall Evolution - recenzja filmu.
Na próżno szukać w obsadzie twarzy znanych szerszej publiczności. Jedynym tak naprawdę popularnym aktorem jest tu Yun-Fat Chow (Przyczajony Tygrys, Ukryty Smok; Cesarzowa), wcielający się w postać Roshiego. Grany przez niego bohater to zdecydowanie jedna z ciekawszych i barwniejszych postaci. Główny heros, Goku (Justin Chatwin), też w sumie jakoś znacząco nie odraża, ale jak dla mnie – jest troszkę zbyt cukierkowy i przesłodzony. No i jeszcze „główny zły” – Picollo. Postać atrakcyjna, choć na jego widok włos na głowie nam się raczej nie zjeży. Rzecz jasna, dużo więcej tu różnych bohaterów znanych z anime: pojawi się Yamcha, Bulma, Mai… Ci jednak nie zapadną jakoś szczególnie w pamięć, a ich kreacje są dość drętwe.
Nieco na ratunek przybywają efekty specjalne i nie najgorsze zdjęcia, chociaż to akurat żadnym zdziwieniem nie jest – w końcu budżet filmu (o dziwo) był dość wysoki. Nie powiem – fajne wrażenie robiło coś w rodzaju płytki rozkładającej się na futurystycznie wyglądającego quada. Jak też już pisałem, nieźle - a'la "Matrixowo" - wyglądają „doprawione” komputerowo sceny. Nie porażają efekty mocy specjalnych. Nie są jakoś szczególnie odkrywcze czy też oryginalne i nie budzą szczególnego zachwytu. Pojawiały się tu wręcz momenty świadczące chyba o kiepskim dniu wizualistów: niektóre stworzone przez tych panów motywy nie zasługują nawet na miano „kiepskich”. Na szczęście, takowych wpadek nie ma tu zbyt wiele i ogólnie Evolution trzyma w tej kwestii przyzwoity poziom.
Praca kamery też nie jest najgorsza, choć z całą pewnością mogła znaleźć się w lepszych rękach. Zdjęcia są na ogół przeciętne, przy czym czasem niektóre wypadają lepiej – niektóre gorzej. Zdarza się, iż podczas pojedynków trochę za bardzo „skaczą” ujęcia, przez co nie bardzo widać, co tak naprawdę dzieje się na ekranie. Nie podobały mi się też chwilowe „zwolnienia tempa” – nie były zbyt trafnie zorganizowane i dają słaby rezultat. Na szczęście – jest tu też wiele pozytywnych ujęć, które mogą się podobać.
Scenografia za to, nawet daje radę. Goku wraz ze swoimi towarzyszami zwiedzi sporo ciekawych miejsc, choć można tu mieć jedno, generalne zastrzeżenie. W dużej mierze to Hollywoodzka konwersja anime, co w efekcie daje lekko tandetne wrażenie, choć zaznaczam – że apokalipsy nie ma. Wpadki jednak się zdarzyły, a najbardziej rozbroił mnie pomarańczowy kaftanik głównego bohatera, który przyodziewa on pod koniec filmu (taki sam nosił mangowy Goku – sprawdziłem). I możecie się domyślić – o ile w bajce mogło to wyglądać ciekawie, to tu już tak bez dwóch zdań nie jest. Ale cóż, zawsze można na to nie patrzeć…
Pozostaje jeszcze sprawa udźwiękowienia. Jak z nią jest ? Tak jak w pozostałych aspektach, czyli średnio. Jakieś melodie brzdąkają w tle, ale gdyby ich nie było, także nie poczulibyśmy z tego powodu wielkiej straty. W ucho na pewno nie wpadają i raczej nie będziecie tych kompozycji nucić sobie przed snem.
Niestety – Dragonball Evolution niczym nie zaskakuje, niczym nie powala i niczym szczególnym nie przyciąga. I mniejsza o to, że nie ma wiele wspólnego z anime – to już mało istotne. Film po prostu sam w sobie jest tandetny i poza kilkoma ciekawymi momentami, nie oferuje nic więcej. Obejrzeć więc można, ale jeśli sobie odpuścicie, świat Wam się na głowę z pewnością nie zawali…
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler