Hideo Kojima - deweloper bez wyobraźni?
Gdy wszystko to sobie wyobrazicie, wyklaruje się Wam jeden wniosek. Wyjaśniający anulowanie Silent Hills. Ekonomiście musi się wszystko zgadzać, nie może być dziur, nieścisłości i braków. Wydawnictwo poniosło ogromne koszty w związku z produkcją Metal Gear Solid V: The Phantom Pain, a na horyzoncie pojawiło się i, o zgrozo, podbiło publiczność, Silent Hills.
Hideo Kojima, rozkręcając się, zaprasza do współpracy popularnego aktora, kojarzonego z bijącym rekordy serialem The Walking Dead. Noman Reedus staje się "maskotką" gry, a do projektu wkrótce dołącza też genialny reżyser, Guillermo Del Toro, mający czuwać nad kwestiami merytorycznymi i scenami przerywnikowymi. W międzyczasie mistrz kontaktuje się z kolejnymi sławami, m.in. Cliffem Bleszinskim, jednym z założycieli Epic Games - jego także zachęca do współpracy. Finalnie Cliff odmawia, ale sytuacja pokazuje, jakie ambicje miał Kojima. Już na wstępie projekt zdawał się być tak kosztowny, że wydawnictwo po prostu "wymiękło" i nie sposób się temu dziwić.
Konami nie mogło sobie pozwolić na kolejną tak wielką inwestycję, a w dodatku w gatunku, który już dawno nie jest na tzw. topie. Fakt, Silent Hill to nadal kultowa i popularna marka, ale jej właściciele najwyraźniej nie byli do końca przekonani, że stać ich na tak ogromny finansowy wysiłek, idący w dziesiątki, jeśli nie setki milionów dolarów. I to najprawdopodobniej było przyczyną anulowania gry oraz późniejszych problemów na linii Kojima - wydawca. Wiele wskazuje na to, że słynny projektant, choć potrafił tworzyć wspaniałe rzeczy, nie posiadał na tyle wyobraźni, aby uwzględnić w tym wszystkim budżet oraz możliwości swojego pracodawcy.
Wydawał pieniądze na lewo i prawo, nie mając pewności co do tego, czy inwestycja się zwróci. Był odważny, to trzeba przyznać. Potrafił ryzykować, to także nie ulega wątpliwości, ale być może w tym wszystkim potrzebny jest umiar. Kojima był po jednej stronie spektrum, a wydawca po drugiej. Szkoda, że w dzisiejszych czasach tak trudno znaleźć złoty środek. W rezultacie coraz mniej mamy wyjątkowych gier, a coraz więcej rokrocznych tasiemców, pokracznych spin-offów, pokroju Battlefield: Hardline oraz klonów, które powstają jak tylko zrodzi się coś ciekawego. Po samym SIlent Hills mieliśmy przecież wysyp lepszych i gorszych horrorów, wyraźnie wzorowanych na dziele Konami (z udanym Layers of Fear od krakowskiego Bloober Team). Być może to dziedzictwo sprawi, że P.T. będzie żyło i nie zostanie zapomniane. Może będzie to też jakaś lekcja dla innych wydawców, za co trzymam kciuki.
Jeśli chodzi o animozje pomiędzy Kojimą, a Konami, najpewniej nigdy nie dowiemy się, co było powodem rozejścia się ich dróg. W biznesie, jak w związkach - wina nigdy nie leży tylko po jednej ze skłóconych stron. Miejcie na uwadze, że popularny producent też jest winny zaistniałej sytuacji i mimo ogromnego szacunku, jakim darzę jego osobę, wydaje mi się, że popełnił on i nadal popełnia grzech megalomanii, co finalnie wpłynęło na rozbrat z firmą, dzięki której jest legendą. Jakkolwiek by nie było, teraz pracuje dla Sony. Trzymam zatem kciuki, aby ich współpraca układała się jak najlepiej. Pierwsze jej owoce na pewno poznamy wkrótce.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler