Przebudzenie Mocy - film, który sprawił, że odzyskałem wiarę!
Przebudzenie Mocy to prawdziwa jazda bez trzymanki, co z jednej strony zaliczyć można na plus, a z drugiej nieco boli. Zaletą jest bez wątpienia fakt, że nie ma tu żadnych dłużyzn. Ponad dwugodzinny seans przebiega błyskawicznie. Ciągle się coś dzieje, bezustannie oglądamy inne krajobrazy – jest naprawdę efektownie. Jest z tym jednak związana pewna wada. Chodzi o to, że reżyser oraz scenarzyści nie mieli czasu na to, aby odpowiednio mocno nakreślić wszystkie postaci. Nie wiemy kim w zasadzie jest Rey, skąd się wzięła, dlaczego jest na Jakku, dlaczego to właśnie ją wybrała sobie moc. Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Nie tylko tych związanych z nią, ale również z wyjątkowym pilotem, Poe Dameronem oraz głównym antagonistą, Kylo Renem. Mam nadzieję jednak, że w kolejnych epizodach sprawy się wyklarują. Szczególnie, że każdy bohater jest naprawdę interesujący i ma potencjał.
Rey umie walczyć, jej rodzice byli najprawdopodobniej w jakiś sposób związani z mocą, a ponadto w scenie z mieczem świetlnym Luke’a pada intrygująca kwestia dotycząca kogoś jeszcze… jej brata, siostry? Kto wie. Poe Dameron zdaje się być buntownikiem, nowym Hanem Solo. Kylo jest natomiast niepoczytalny i nieprzewidywalny. Nie jest też głównodowodzącym tego całego bałaganu, jest jedynie pionkiem na galaktycznej szachownicy, a ponadto jest na tyle nisko w hierarchii Najwyższego Porządku, że nawet generałowie są w stanie go skarcić. Jego idolem jest Vader i najpewniej jeszcze mocno rozwinie swoją osobowość w kolejnych częściach trylogii. Liczę na to przynajmniej.
Mam też nadzieję, że zarówno ósemka, jak i dziewiątka, skupią się nieco bardziej na tle fabularnym. Miło byłoby wiedzieć coś więcej na temat rebelii, na temat struktury nowej republiki, która w „siódemce” jest jedynie wspomniana. Przebudzenie Mocy otworzyło drzwi do nowego wspaniałego świata, a kontynuacje muszą go teraz umiejętnie nakreślić.
Jak wcześniej wspomniałem, efekty specjalne odgrywają tu bardzo ważną rolę. Na szczęście nie są najważniejsze. Zarówno pojedynki w przestrzeni kosmicznej, jak i starcia na poszczególnych planetach wykonano w „wiarygodny” sposób, jeśli wiecie co mam na myśli. Nie przesadzano z CGI. Nie ma wielkich jaszczurek, na których pędzą rycerze Jedi. Nie ma dziwacznych piruetów. Jar Jar Binksy też odeszły w niepamięć. Cały film wygląda, jakby był opracowany z jedną, przewodnią wizją, bez wymuszania i sztucznego przeciągania. Dlatego całość ogląda się naprawdę świetnie.
Jeśli chodzi o grę aktorską, nie mam żadnych zastrzeżeń. Obawiałem się trochę o nową obsadę, głównie ze względu na to, że większość aktorów to świeżaki (m.in. Adam Driver jako Kylo Ren, Daisy Ridley jako Rey oraz John Boyega jako Finn), ale wszyscy sobie poradzili. Kupy trzymał się też scenariusz, a najsłabszy moment to wymiana czułości pomiędzy Hanem Solo (Harrison Ford), a Generałem Leią (Carrie Fisher). Co ciekawe, fragment ten został napisany przez George’a Lucasa, co samo w sobie jest testamentem tego, że słynny reżyser i scenarzysta nie daje rady. Pogubił się gdzieś w wykreowanych przez siebie postaciach.
Na szczęście reszta scenariusza, przygotowanego przez Abramsa, Kasdana i Arndta, jest w porządku. Sceny są odpowiedniej długości, rozmowy się nie przeciągają, a Harrison Ford wreszcie pożegnał się z Hanem Solo i w dodatku zrobił to w sposób, w jaki zawsze chciał. Uważał on bowiem, że Solo to buntownik, zawadiaka, osoba traktująca swoje interesy jako priorytetowe. Jego śmierć miała być swego rodzaju finalnym poświęceniem, w tym przypadku w nadziei na odzyskanie syna. Takiego obrotu spraw aktor pragnął od Powrotu Jedi i wreszcie się udało.
„To było dawno temu w odległej galaktyce… Myślałem, że najlepszym rozwiązaniem dla tej postaci byłaby śmierć, nadałaby jej ona jeszcze większego charakteru, powagi. To była trzecia próba, aby to zrobić”, powiedział Ford w trakcie wywiadu z Conanem O'Brienem.
Podsumowując, na seans szedłem pełen obaw, ale wyszedłem pełen nadziei i z bananem na twarzy. J.J. Abrams zrobił coś, czego Lucas nie był w stanie. Przygotował film pełen magii, klimatu, odpowiednio nowoczesny, ale zarazem nie przekombinowany. Podczas projekcji bawiłem się wyśmienicie, wielokrotnie czując się jak ten 7-letni dzieciak, siedzący przed telewizorem, oglądający Nową nadzieję z kasety VHS. Przebudzenie Mocy sprawiło, że znowu wierzę. Wierzę w to, że uniwersum Gwiezdnych Wojen ma przyszłość. Teraz jeszcze czekam na garść solidnych gier i będę w pełni ukontentowany. Może wreszcie otrzymamy KOTOR 3, albo jakieś przyjemne RPG łączące oryginalną i najnowszą trylogię? Wszystko w rękach Electronic Arts. Oby korporacja i jej studia, spisała się przynajmniej tak dobrze, jak Abrams i spółka!
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler