Gry z Wielkiego Ekranu


Janek_wad @ 02:39 08.07.2008
Marcin "Janek_wad" Janicki

Ostatnimi laty dało się zauważyć w gierkowym biznesie tendencję dosyć niepokojącą. Tendencję, która co prawda nasilała się już w całym tym elektronicznym bagnie od dobrych kilkunastu wiosen, aczkolwiek dopiero w czasach obecnych zdaje się osiągać prawdziwe apogeum.

Ostatnimi laty dało się zauważyć w gierkowym biznesie tendencję dosyć niepokojącą. Tendencję, która co prawda nasilała się już w całym tym elektronicznym bagnie od dobrych kilkunastu wiosen, aczkolwiek dopiero w czasach obecnych zdaje się osiągać prawdziwe apogeum. Panie i Panowie, przedstawiam Wam wszystkim naszego nowego starego znajomego, głównego propagatora wchodzącego na salony trendu, Krzysztofa Komerchę. Co powiesz Krzychu, jak tam żyjesz ? Ano, tu przykombinuję, tam przykombinuję i kasa wpadnie. W końcu kto nie kombinuje ten wariuje. Mówię Ci stary, dobry temat, głośna reklama i kupa chłamu, to najskuteczniejszy na tym pięknym padole przepis na bicie mamony.



No i niestety, z ogromną przykrością przyznać muszę, iż ślepa żądza pieniądza przesłania producentom i wydawcom gier komputerowych to, co w tym wszystkim jest chyba najważniejsze. Ale kto by się tutaj przejmował jakością produktu, skoro naiwny klient i tak kupi. I choćby się waliło, paliło, kopciło, lało i Bóg wie co tam jeszcze, on i tak przyjdzie do sklepu, poszpera trochę po półkach i kupi. Kupi, bo na pudełku napisali, że to z tego filmu. Tego, co to podobno amerykańscy „kałboje” zrobili i chyba nawet u nas już pokazują. Z takiego założenia zdają się wychodzić wszyscy – albo przynajmniej znaczna ich większość – deweloperzy, maczający palce w procesie tworzenia czegokolwiek co tylko oparte na jakiejś filmowej, tudzież serialowej licencji. Nad fabułą, kreacjami głównych postaci oraz udźwiękowieniem myśleć nie trzeba, bo przecież otrzymujemy je wraz z parafowaniem wartej miliony dolarów umowy, a reszta to już tylko standardowa procedura twórcza. Najczęściej odbywa się to tak, że przychodzi jakiś pan w garniturze za kilka tysięcy dolców i z bólem serca oraz radością na twarzy informuje ekipę programistów, że za cztery miesiące premiera filmu/kolejnego sezonu serialu, że jego to nic a nic nie interesuje i w końcu, że ma to być gotowe na tydzień przed ową premierą. I weź tu teraz człowieku stwórz cokolwiek grywalnego w te niecałe 120 dni. Niemożliwe, nawet z pomocą kilkunastu pracowitych jak mrówki i skrupulatnych niczym amerykańska ochrona celna towarzyszy. Chwileczkę, chwileczkę, a czy mówił ktoś coś tutaj o tym, jak ma wyglądać finalna wersja produktu ? Ma być ! I tyle. W końcu Fiat 126p też jest. Mało tego, czasami nawet jeździ i koła nie odpadają. Ale na Boga, nikt nie sprzedaje tego czegoś za cenę najnowszego Mercedesa. No, może nikt poza tym panem w garniturze za kilka tysięcy zielonych■.

* Taki pan to trochę tak jak niektórzy nasi rządzący. Elegancko się prezentują ... i właściwie nic poza tym. Robić to i może coś robią, aczkolwiek „pracy” tej pożyteczną nazwać nie można. Odnoszę jednak wrażenie, że gdyby mimo wszystko przydzielili takiego kogoś ekipie tworzącej najnowszego Duke Nukem, to gra miałaby ogromne szanse na to, by ujrzeć światło dzienne. Hmmm, może i byłby to chłam nie z tej ziemi, ale w końcu klient i tak kupi. Po co więc się martwić na zapas ?


I powstają później później gry, które zasadniczo podzielić można na trzy grupy. Pierwsza z nich to totalne gnioty pokroju „The Shield”. Sądząc po jakości produktu, w tym przypadku elegancki jegomość we wdzianku od Vistuli dał koderom nie więcej niż 2 miesiące, a i sami programiści wyszli z tego samego założenia co wydawca (klient i tak kupi). Najczęściej jednak trafiają na półki tytuły przeciętne, których do kosza z kaszanką wrzucić co prawda nie wypada, aczkolwiek za cenę jednego takiego pudełka można by spokojnie kupić przynajmniej ze dwa o wiele lepsze programy. Tutaj twórcy dostają standardowe cztery miechy i starają się jak mogą, lecz z oczywistych względów nic dobrego wyjść z tego nie może. No i w końcu trzecia, zdecydowanie najmniej liczna grupa. Podobno jej ostatni przedstawiciele wyginęli już dawno temu, wraz z mamutami i tygrysami szablozębnymi, aczkolwiek dzięki postępowi dzisiejszej nauki czasem udaje się sklonować taką ekipę. Wtedy to sztywniak w garniturze grzecznie siedzi sobie w fotelu i czeka, aż panowie skończą pracę. I w taki właśnie sposób po kilkunastu miesiącach otrzymujemy program kompletny, w stu procentach warty swej ceny i oferujący graczowi co najmniej kilkanaście godzin godziwej rozrywki. Do której z tych grup zaliczyć wydaną kilka tygodni temu „Lost: Via Domus” ?



Tak, to właśnie tej grze przyjrzymy się dzisiaj nieco bliżej. Rzadko się bowiem zdarza, by jeden tytuł zebrał tak wiele skrajnych opinii, a jeśli o „Zagubionych” idzie, oceny prasy i portali internetowych wahają się gdzieś pomiędzy 4, a 9 (w dziesięciostopniowej skali). Cóż, szczerze mówiąc przez pewien czas, a dokładniej do momentu pierwszej wyprawy w głąb wirtualnej dżungli, miałem nadzieję, że najnowsza propozycja Ubisoftu okaże się programem przynajmniej tak dobrym jak „Lord of the Rings: Battle for Middle-Earth”. Nie bez powodu przywołuję tutaj komputerową adaptację sagi Tolkiena, bowiem to właśnie ona była ostatnią wartą uwagi grą opartą na filmowej licencji. A kiedy to było ? Hmmm, niech pomyślę ... dobre kilka lat temu. No właśnie, kilka lat ! Toż to, przyjmując za bliżej nieokreślone kilka, powiedzmy trzy, całe 36 miesięcy. A to już w gierkowej branży ogromny szmat czasu. Pomiędzy premierą LOTRa, a dniem dzisiejszym światło dzienne ujrzało sporo tytułów, które może i na znakomitych filmach/seriach bazowały, aczkolwiek wcale równie znakomitymi grami nie były. „Piraci z Karaibów”, „Shrek: The Third”, „Desperate Housewives: The Game”, „Da Vinci Code”, wymieniony już gdzieś powyżej „The Shield”, czy choćby cała seria gier spod znaku CSI. Mieliśmy też oczywiście „Peters Jackson's King Kong”, „The Godfather: The Game”, tudzież „Scarface: The World Is Yours”, które to trzymają zdecydowanie wyższy poziom od wymienionych przed nimi przeciętniaków, lecz do hitów pokroju „Far Crya” wciąż bardzo daleko.

Sprawdź także:

Lost: Zagubieni

Premiera: 26 lutego 2008
PC, PS3, XBOX 360

Lost to gra przygodowa oparta na jednym z najlepszych seriali telewizyjnych, o tym samym tytule. Program przedstawia nam losy rozbitków fikcyjnego lotu 815, który gdzieś ...

Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):


Powyższy wpis nie posiada jeszcze komentarzy. Napraw to i dodaj pierwszy, na pewno masz jakąś opinię na poruszany temat, prawda?