Gra w lekturze - Metro 2033: Dziedzictwo przodków. Tod Mit Uns.
Uniwersum Metro 2033 staje się wyraźnie popularniejsze na naszym rynku i zgarnia coraz większą ilość sympatyków. Projekt Dmitra Glukhovsky’ego, zapoczątkowany świetnie przyjętym Metro 2033 w 2005 roku, wśród graczy zyskał większy posłuch przy okazji wydanej w 2010 roku gry komputerowej, jednak w chwili obecnej to właśnie książki zyskują na rozpoznawalności, a gry komputerowe raczej nie są zbyt eksploatowane. Fani z Polski ponownie mają okazję do zapoznania się z kolejną odsłoną tego, bez wątpienia ciekawego tworu, dzięki niedawnej premierze powieści Dziedzictwo przodków: Tod Mit Uns – autorstwa, mało u nas rozpoznawalnego, Surena Cormudiana.
Już na wstępie przyznam się bez bicia, że nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z żadną z książek z Uniwersum Metro 2033 – wliczając w to pierwszą powieść Glukhovsky’ego. W gry wprawdzie trochę pograłem, o kreacji świata sporo poczytałem, ale Dziedzictwo przodków to mój pierwszy kontakt z wersją pisaną projektu rosyjskiego twórcy. Od razu jednak uspokajam: tekst Cormudiana to powieść zupełnie niezależna, którą śmiało można czytać w całkowitym oderwaniu zarówno od Metro 2033, jak i innych epizodów Uniwersum. Tu muszę też dodać, że z mojej perspektywy jest to tekst na tyle ciekawy i pociągający, że w pełni zachęca do zapoznania się z całą resztą lektur z „Metrem” w tytule. Pisarz odwalił kawał dobrej roboty i w niedalekiej przyszłości na pewno przeskoczę przez wydane wcześniej części cyklu. Plany na przyszłość póki co porzućmy, a skupmy się właśnie na Dziedzictwie przodków.
Każdy, minimalnie zainteresowany tematem na pewno wie, czym w wielkim skrócie charakteryzuje się Uniwersum Metro. Rok 2013 przyniósł ludzkości nieodwracalną zagładę, w postaci kataklizmu nuklearnego. Światowe mocarstwa masowo ostrzelały się atomówkami, doprowadzając Ziemię do absolutnej ruiny. Garstka ocalałych ratuje się przed promieniowaniem ucieczką do głębokich podziemi, na zewnątrz wychodząc tylko w ostateczności i w odpowiednich skafandrach ochronnych. W przypadku oryginalnego tekstu Glukhovsky’ego, swego rodzaju „bunkrem” i enklawą dla ocalałych były podziemia moskiewskiego metra, Dziedzictwo przodków przenosi nas jednak w nieco inny zakątek Rosji – akcja rozgrywa się w rozległych, głębokich i zarazem bardzo, ale to bardzo tajemniczych podziemiach rozciągających się pod obwodem Kaliningradzkim.
Po lekturze śmiało mogę przyznać, że pisarz zadbał o satysfakcjonującą, a wręcz intrygującą fabułę swojej powieści. Początek wygląda raczej typowo: mamy dwa współżyjące ze sobą podziemne ośrodki, starające się - w miarę możliwości - utrzymywać przynajmniej poprawne stosunki. Idąc dalej, mamy tajemnicze, głębokie tunele, skrywające rozliczne tajemnice, sięgające czasów II Wojny Światowej. Koniec końców, w relatywnie spokojne życie pod Kaliningradem, wmiesza się ultra groźna grupa spadkobierców doktryny nazistowskiej, pojawiająca się nie wiadomo skąd, nie wiadomo w jakim celu, ale – na pewno z niekoniecznie pokojowymi zamiarami. Wszystko to skupia się wokół enigmatycznego projektu Niemców z epoki hitleryzmu, którzy gdzieś pod Kaliningradem tworzyli śmiercionośną, cały czas pozostawiającą widmo niebezpieczeństwa, broń. Brzmi groźnie, co?
Przygotowaną przez Cormudiana fabułę należy pochwalić w całej jej rozciągłości. Powieść została owiana aurą bardzo ciekawej, wręcz mistycznej tajemnicy, tekst zaskakuje częstymi zwrotami akcji (a raczej brutalnymi „kopniakami”), a wokół wszystkich tych wydarzeń udało się nadbudować fantastyczny, post-apokaliptyczny klimat. Praktycznie od początku, do samego końca autor nie pozwala się nudzić, ciągle utrzymując czytelnika w napięciu i skupieniu. Twórca miał autentycznie świetny pomysł na swoją powieść, a co najważniejsze - prawie idealnie udało mu się go przenieść na karty papieru.
Już po pierwszych rozdziałach można zauważyć, że pisarz starał się stworzyć powieść wielopłaszczyznową, co widać przynajmniej w kilku aspektach. Przede wszystkim, równolegle dzieją się tu dwa, a nawet trzy wątki. Te początkowo zdają się przebiegać raczej niezależnie od siebie, by ostatecznie, wraz z rozwojem powieści, coraz wyraźniej się ze sobą zazębiać. Pisarz przy tym doskonale zbalansował te motywy, nie pozwalając aby do tekstu wtargnął chaos i zamieszanie. Ostatecznie, zręcznie udało mu się to wszystko połączyć w jeden, dobrze skonstruowany finał.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler