RetroStrefa - Grand Theft Auto 2
Do premiery piątej części GTA coraz bliżej, mamy więc dobrą sposobność, by nieco przypomnieć korzenie tej kultowej już serii. W zeszłym roku Wojtek opisywał pierwszą odsłonę dzieła DMA Design (późniejsze Rockstar), ja więc pójdę o jeden numerek dalej i przyjrzę się części drugiej.
Gdyby cofnąć się pamięcią do roku 1999, moglibyśmy sobie bez problemu przypomnieć, że druga część Grand Theft Auto wzbudzała wprawdzie pozytywne emocje, ale nie były one już tak jednoznaczne jak w przypadku świetnie przyjętego pierwowzoru. Recenzje „dwójki” bywały tylko częściowo pochlebne, a i gracze nie zawsze sobie produkcję chwalili. Paradoksalnie jednak, GTA 2 pozostaje chyba moją ulubioną częścią serii i to właśnie w nią zagrywałem się najdłużej ze wszystkich wydanych odsłon. Oczywiście to tylko kwestia mojego gustu i nie uważam, by była lepsza od pozostałych tworów DMA / Rockstar, (myślę, że nie jest), ale nie mam zamiaru się nad tym rozwodzić - po prostu zobaczmy, z czym jadło się „dwójkę”.
Należy zacząć od tego, że druga część stanowiła swego rodzaju rozwinięcie koncepcji powstałych w jedynce. Oznacza to, że rozgrywka nadal toczyła się z widoku rzutu izometrycznego, a wszelkie podstawowe mechanizmy zabawy zostały niezmienione, tyle że w oczywisty sposób starano się to wszystko trochę urozmaicić (o tym za moment). Przede wszystkim warto od razu zaznaczyć, że oprawa wizualna gry już wtedy mogła być traktowana jako nieco przestarzała. Sama jedynka wcale nie imponowała jakością w tej kwestii, ale po dwójce chyba oczekiwaliśmy troszkę większego rozmachu. Wprawdzie z całkowitego 2D zastosowanego w pierwszym GTA przenieśliśmy się do świata, powiedzmy, „pół-trójwymiaru”, ale ówczesna technologia i tak miała o wiele większe możliwości. Rzecz jasna to nie tak, że było to nadzwyczaj rażące – pamiętajmy, że był to rok dopiero 1999, w związku z czym i wymogi w tej materii nie były znowu aż tak zawyżone. Niemniej, tego samego roku miała miejsce premiera pamiętnej gry Driver (na pewno za jakiś czas o niej napiszemy), która – mając nieco podobny ton do GTA – rozgrywała się już na w pełni trójwymiarowych mapach (dopiero trzecia odsłona dzieła DMA zaoferowała nam taki luksus). Niemniej, te 14 lat temu w ogóle mi to nie przeszkadzało, a w GTA 2 bawiłem się wprost wyśmienicie.
Jak sądzę, w ogóle nie ma potrzeby, by jakkolwiek przybliżać tutejszy model zabawy – mniej więcej pewnie wszyscy wiedzą, o co chodzi. Naszym bohaterem kierujemy „z góry”, biegamy sobie po sporych rozmiarów połaciach miejskich, strzelamy do różnego rodzaju istot żywych (także niewinnych cywili, a co!), kradniemy auta, jeździmy nim mając za nic przepisy ruchu drogowego, wykonujemy przestępcze misje, do których zaprowadzą nas namalowane na ekranie strzałeczki… Taki zupełny standard, jak na GTA przystało.
Ale spokojnie, GTA 2 było opatrzone pewnymi nowościami i lekkimi zmianami w konwencji, które wyraźnie odróżniały tytuł od swojego poprzednika. Przede wszystkim w ruch poszła stylistyka gry. I nie mam na myśli konkretnie jakości oprawy – wprawdzie troszkę ją poprawiono i dodano garść elementów 3D (np. budynki, efekty wybuchów), nie to jest jednak najważniejsze. Porównując screeny z pierwszej i z drugiej części można zauważyć, że grafika stała się jakby bardziej stonowana, a pewne motywy nie były już tak realistyczne jak wcześniej. GTA 2 poszło trochę w stronę komiksu, było też nieco bardziej komiczne niż wcześniej. Pamiętacie co działo się, gdy strzeliliśmy do kogoś z wyrzutni rakiet? Jego ciało w śmieszny sposób podskakiwało „pod ekran” i z plaskiem spadało na podłoże. Różnice w podejściu były bardzo wyraźne.
Od razu warto odnieść się do map, na których rozgrywała się akcja produkcji. O ile w pierwszym GTA mogliśmy poszaleć na terenie trzech różnych metropolii, tak w GTA 2 twórcy oddali do naszej dyspozycji tylko jedno miasto, podzielone na trzy dystrykty. Oczywiście do wszystkich trzech nie mieliśmy dostępu od razu, a przechodziliśmy do nich po ukończeniu danego epizodu. Faktycznie można było odnieść pewne wrażenie wybrakowania w tej kwestii, ale cóż – koniec końców tereny do zwiedzenia i tak wypadały nieźle.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler