Rzecz o telewizji oraz Europejskim Festiwalu Ludzi Uzależnionych i Chorych na Pęcherz Digital Dragons 2012

Czarna sylwetka majacząca na tle ciemnego pokoju, imię i nazwisko zmienione z obawy przed linczem. Komputerowo zmodyfikowany głos dudni: jestem graczem. Tak w przyszłości może wyglądać miłośnik elektronicznej rozrywki, jeśli tylko telewizja i prasa niezwiązana z grami będą kontynuować swój triumfalny pochód w kierunku nierzetelności i pogoni za tanią, rynsztokową sensację, dzięki naciąganiu faktów do takiego stopnia, że newsem o poznańskim prawie-mordercy można by okrąży równik. I to ze dwa razy.
Z racji swojego wieku dorastałem w czasach, kiedy telewizja stanowiła podstawową rozrywkę poza bieganiem po dworze czy tam polu. I wtedy było to naprawdę interesujące medium, w którym wiadoma rzecz, młody umysł za najbardziej wartościowe uznawał wyłącznie filmy (najlepiej dla dorosłych), kreskówki i okazyjnie jakieś teleturnieje. Wszelkie serwisy informacyjne omijałem z daleka, uważając je za nudzące przerwy w ciekawej treści. Dziś zrozumiałem, że chroniłem swoją kształtującą się osobowość od skrzywienia, ale po kolei, jak rzekł stary maszynista.
Mówi się, że działalność telewizji, zwłaszcza publicznej, wiąże się z pewną z misją. Jest nią informowanie widzów o wydarzeniach w kraju i na świecie, bycie ich swego rodzaju trybunem, czym owe medium uwielbia się chwalić w programach ukazujących problemy zwykłych, szarych obywateli. Docieranie do milionów pozwala telewizji okopać się na wygodnej pozycji „My” (wraz ze statycznym Kowalskim), po przeciwnej stronie mając „Ich” – polityków, aferzystów, zbrodniarzy. Ten środek masowego przekazu lubi stawiać się w świetle ostatniego bastionu sprawiedliwości, który wprost chełpi się wyśmiewaniem kłótni pomiędzy włodarzami naszego kraju i świata oraz wytykaniem im błędów, absurdów, wreszcie braku kompetencji wymieszanego z podłością. Problem w tym, że wystarczy być graczem, by poznać całkowicie inne oblicze telewizji, nawet jeśli nie zdefraudowało się milionów, gwałcąc po drodze tabun prostytutek.
Zasadniczy stosunek tego medium do gier już znamy – oparto go na stereotypach i powoływaniu się na całkowite skrajności, byle tylko udowodnić, tutaj pozwolę sobie zacytować hasło demonstracji w Postala 2, że "gry są złe, zniszczą Cię!". Widzieliśmy już mnóstwo naciąganych reportaży i doniesień (wystarczy, że jakiś chory psychicznie osobnik miał na telefonie tapetę z Call of Duty, by od razu stało się to głównym motywem masowego mordu), lecz to właśnie Telewizja Polska, a konkretnie jej krakowski oddział wspiął się na wyżyny zaściankowości, ksenofobii i nierzetelności – czyli wszystkich cech, jakich każdy dziennikarz powinien się wyrzec już na początku studiów. Dysponując formą przekazu docierającą do tysięcy ludzi zyskuje narzędzie manipulacji o ogromnych wręcz możliwościach. My, nerdy, czytając komiksy, oglądając czy grając w takiego Spider-Mana, niby kompletnie oderwaną od rzeczywistości powiastkę o człowieku-pająku wiemy, że wraz z wielką władzą przychodzi wielka odpowiedzialność – tymczasem nie są w stanie tego zrozumieć ludzie przygotowujący reportaże teoretycznie opisujące rzeczywistość.
Teoretycznie, bo w praktyce informacja nie stanowi nienaruszalnej świętości, tylko plastyczną masę, z której można ulepić argument do nawet najdurniejszej tezy, łatwy do podania widzom, najczęściej przyjmowany za pewnik przez tych ostatnich – bo niby jak telewizja, która tropi wielkie afery, nagle ma kłamać w tak błahej sprawie, jak gry? Skoro twierdzi, że są czynnikiem patogennym, to takim muszą być! Nie twierdzę, że tylko nasza ukochana rozrywka jest poszkodowana, bo mniejsze czy większe wpadki dostrzeże niemal każdy specjalista w swojej dziedzinie, oglądając traktujący o niej reportaż – zawsze znajdą się jakieś nieścisłości i uproszczenia. Przeważnie jednak nie na taką skalę, jakiej dopuściło się krakowskie TVP.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler