Rzecz o telewizji oraz Europejskim Festiwalu Ludzi Uzależnionych i Chorych na Pęcherz Digital Dragons 2012
Tam, gdzie telewizja krzyczy niczym podkupiony przez faryzeuszy tłum: Ukrzyżuj! Ukrzyżuj!, gry, z racji swojej interaktywności, dotykają samego problemu, poruszając w graczu kwestię interpretacji dobra i zła. Bo przecież w takim chociażby BioShocku 2 (opisywanym w mizernym, znanym artykule zamieszczonym na łamach Gazety Lubuskiej), posądzonym o propagowanie narkotyków i wykorzystywania małych dziewczynek, wcale nie trzeba zabijać ludzi, którzy wyrządzili wielką krzywdę głównym bohaterom; ba – produkcja 2K Marin w pewien sposób wpaja, że dobro procentuje. W swej ignorancji telewizja, wespół z popularną prasą wojują ze zbitkiem polygonów, zamiast zająć się losem prawdziwych ludzi. W wielu rejonach świata dzieci są wyzyskiwane, ciężko harują w fabrykach zachodnich koncernów, są indoktrynowane i pchane na pierwszą linię w całkowicie bezsensownych wojnach domowych lokalnych watażków, wreszcie sprzedawane jest dziewictwo dorastających dziewczynek. W takiej sytuacji zainteresowanie mediów bytami wirtualnymi jest nieco niedojrzałą postawą, prawda? To tak, jakbym próbował wyleczyć amerykański rząd z megalomanii i myślenia o sobie jako o panach świata, nie oddając ani jednego strzału w Call of Duty, Medal of Honor czy Homefroncie. Fantastycznie skuteczny protest, prawda? Oczywiście cały czas zdaję sobie sprawę, że różne stacje telewizyjne promują skojarzone z nimi fundacje, ale pod płaszczykiem pomocy pracuje PR, na co mało kto zwraca uwagę. Czy słyszeliście kiedyś o towarzystwie na rzecz walki z próchnicą? Godnej opieki lekarskiej dla osób starszych? Owszem, te tematy zawsze gdzieś się przewijają, ale wszyscy wiemy, że najbardziej za serce chwytają chore dzieci. Maluszki, którym rodzice nie są w stanie opłacić leczenia. To idea szczytna, piękna i godna pochwały, ale sami przyznajcie, jak wiele przy okazji zyska wizerunek danej stacji? A środki przeznaczane na budowę/remonty szpitalnych oddziałów oraz bezpośrednią pomoc i tak pochodzą od telewidzów wysyłających SMS-y, kupujących specjalnie oznaczone produkty czy inne misie. Sama stacja coś tam dorzuci od święta, lecz najpierw musi to wygrać celebryta w jakimś teleturnieju, a nie jest powiedziane, że dobrze mu pójdzie. Sami widzicie, ile w tym wszystkim jest przewrotności.
Na pewno pamiętacie także słynny pseudo-felieton Stare chłopy grają na kompie autorstwa Wojciecha Wencla. Autor wysunął w nim hipotezę, że gry to domena dzieci, a nie zaś dorosłych, statecznych ludzi. Pomijając wtrącenie o tragedii Smoleńskiej jako elemencie polskiego neomesjanizmu (w tym miejscu nawet amebom opadły nibynóżki) autor wydaje się nie mieć bladego czy tam zielonego pojęcia, jak szerokie spektrum docelowych odbiorców mają gry. Czy pełen brutalności The Punisher, nieszczęsny Wiedźmin 2 lub GTA to produkt skierowany do dzieci? To kto w takim razie ma grać w, dajmy na to, Botaniculę? Ludzkie płody…? Bo do takiej logiki się to sprowadza. Pojęcia nie mam, jak ograniczonym człowiekiem trzeba być, aby wysunąć tak kompromitujący samego siebie argument, ale widać Wojciech Wencel rewelacyjnie czuje się w roli błędnego rycerza.
Do czego zmierzam, jak chciałbym podsumować swoje stanowisko jako gracza, finalnym, niepodważalnym argumentem posyłając w otchłań niczym Leonidas perskich posłów głoszone przez publiczne media dyrdymały? Bardzo prosto, biorąc za tarczę interaktywność gier, czyli cechę, dzięki której przewyższają „klasyczne”, jednokierunkowe formy przekazu. W wielu z nich mnóstwo rzeczy zależy bezpośrednio od decyzji gracza, od jego pojmowania dobra i zła. Nie ma, jak to w TV, jasno powiedziane: „ten i ten jest winny, należy mu się kara”, tylko wszystko należy rozsądzić wedle własnego systemu wartości. Po drugie – interaktywność gier sprawia, że gracz jest w pewien sposób „uziemiony” od przenoszenia emocji związanych z grą na świat zewnętrzny, bowiem żądzę odwetu spowodowaną jakąś dramatyczną wstawką filmową może za chwilę ostudzić posyłając zawartość magazynka w oponenta, który, co najważniejsze – jest postacią WIRTUALNĄ. Nie żyjącą normalnie. Sztuczną. Martwą dla tego świata. A co robi telewizja? TV moi drodzy prowadzi do kumulowania emocji w widzu. Weźmy pierwszą z brzegu aferę ostatnich miesięcy, określaną potocznie mianem „śliskiego kocyka”. Gdy już cała mistyfikacja legła w gruzach, kto z telewidzów współczuł matce Madzi? Obstawiam, że znikomy procent. Media jednoznacznie przedstawiły ją jako oszustkę i psychopatkę, zaś materiałów na ten temat było bez liku. Zamiast krótko powiedzieć, na czym polegał cały szwindel, media niczym sępy krążyły nad głównymi „bohaterami” tego dramatu, podsycając w społeczeństwie chęć do linczu. Nie było dnia, ba – wydania serwisu informacyjnego - bez nowych, tak naprawdę nic nie znaczących doniesień. A to jeszcze nic, bowiem dużo lepszym przykładem jest słynny atak na łódzką siedzibę Prawa i Sprawiedliwości, który skończył się tragicznie. Owszem, działania polityków tej partii z pewnością swoje zrobiły, ale jestem skłonny założyć się o cokolwiek, że gdyby nie codzienna porcja kwiatków z wypowiedzi jej członków czy ich pomysłów, pokazywanych w jednoznacznym świetle, nic złego by się nie wydarzyło.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler