Doić krowę czy stawiać na nowe marki?
Ile razy sięgałem w sklepie po jedno kosztem drugiego, sugerując się tylko marką, etykietką, metką czy producentem? Setki, może nawet tysiące. Mało tego, często gdzieś obok, leżało coś innego, i olałem to tylko dlatego, że napis z niczym mi się nie kojarzył. W tym artykule chciałem przyjrzeć się procesowi dojenia krowy lub jak to się ładnie mówi: odcinania kuponów i skonfrontować go z tworzeniem nowych IP.
Po pierwsze, branża nie jest już tak elastyczna jak kiedyś. Pamiętam czasy szaraka, które cechowały się tym, że gry starały się przyciągać do siebie nowatorstwem. Weźmy na tapetę produkcję z 1998 roku Kula World. Ot, prosta logiczna platformówka, jakich wiele było wtedy na rynku, odnosi sukces mimo mocnej konkurencji w postaci dwóch pierwszych Crash'ów. Gra dawała wiele przyjemności, wymagając główkowania i, choć pomysł był na pierwszy rzut oka beznadziejny, nie przeszkodziło to w odniesieniu niemałego sukcesu. Dlaczego wykopałem aż takiego trupa? Ponieważ obrazuje On to, co się kiedyś tak naprawdę liczyło. Dziś jest inaczej.
Za przykład niech posłuży nam Moda na CoD'a, uskuteczniana przez Activision od ładnych paru lat. Mimo iż Call of Duty 4: Modern Warfare to świetna gra, każda kolejna część cyklu nie przynosi powiewu świeżości, o rozwoju nie wspominając. Marka Call of Duty jednak na przestrzeni ostatnich lat stała się przykładem finansowego (komercyjnego) sukcesu. Gdzieś w tle całej tej Mody na CoD'a przepadły prawdziwe perełki, że przytoczę choćby świetną rodzimą produkcję Bulletstorm (nie,nie jest to przesadny patriotyzm, heh). Odpowiedź dlaczego, jest trochę skomplikowana. Gracze (jak i inni ludzie) się zmieniają, zmieniają się ich upodobania, gusty, przekonania i poglądy na granie jako takie. Kotick (dyrektor generalny Activision i koncernu Coca Cola) bardzo sprawnie uprawia politykę dojenia krów sprzedając swojej klienteli zgrabne DLC w wersjach pudełkowych, zgarniając przy tym ogromne zyski. Nie czepiam się Bobby'ego bezcelowo, jest on jaskrawym przykładem tego, jak jedna marka potrafi przyćmić (samą nazwą) inne, często o wiele lepsze. Call of Duty trzeba oddać to, że mimo przestarzałego silnika i prostej konstrukcji (biegniesz-strzelasz-biegniesz-strzelasz) pozyskuje sobie rok rocznie ogromne rzesze fanów. Drugim przykładem tego, że segment FPS jest niereformowalny niech będzie genialne Mirror's Edge. Produkcja ponadczasowa, unikatowa o nowatorskim podejściu do rozgrywki. W mojej ocenie bardzo solidna graficznie. Nie sprzedała się jednak tak, jak inne słabsze shootery, tylko dlatego, że nie nosiła chwytliwej na rynku nazwy i nie stała za nią ogromna napompowana bańka mydlana...tfu...promocyjna, oczywiście. To pokazuje, jak klienci są coraz mniej wybredni i przyzwyczajeni do jednego. Czy to źle? Nie do końca. Z jednej strony mamy wolny rynek, więc każdy, może wydawać pieniądze na co mu się podoba. Druga strona tego medalu nie jest już taka urokliwa. Coraz więcej gier przegrywa już na starcie, niesłusznie, mając w sobie spory potencjał.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler