RetroStrefa - Red Alert 2
Seria Command & Conquer z pewnością znana jest licznemu gronu wirtualnych strategów. Od kilkunastu lat zaszczyca nas ciekawymi pomysłami i oryginalnym klimatem. Choć ostatnimi czasy dobre imię serii lekko podupadło, jest to nadal pozycja obowiązkowa dla fanów gatunku. A gdy nowe produkcje nie zadowalają, warto cofnąć się dwanaście lat wstecz, do momentu wydania Red Alert 2. I tym też tytułem zajmiemy się w dzisiejszej RetroStrefie.
Zniechęcony nowymi tworami „strategicznymi” i brakiem jakiejkolwiek rewolucji w tym jakże skostniałym gatunku, powróciłem ostatnio do drugiej części Red Alert i muszę od razu stwierdzić, iż gra ta nie zestarzała się przez ostatnią dekadę ani o drobinę. Nadal bawi jak kiedyś, nadal wymaga sporego nakładu szarych komórek i nadal zachwyca genialnym klimatem. Malkontenci zawołają, że formuła się zestarzała, a obsługa interfejsu przypomina epokę kamienia łupanego. Ale co z tego? Z całym szacunkiem dla dzisiejszych RTSów mogę stwierdzić, iż Red Alert 2 nawet po tylu latach może stawać w szranki z nowościami, i co najlepsze, w większości przypadków wyjdzie z tej konfrontacji zwycięsko.
Zatrzymajmy się jednak na chwilę z tą gloryfikacją i rzućmy okiem na zarys fabularny, którym uraczyli nas panowie z nieistniejącego już Westwood Studios (aż żal bierze, że firmę wzięło pod swoje skrzydła Electronic Arts). Mamy lata 70. XIX wieku, Zimna Wojna wygląda tu trochę inaczej, niż potoczyła się naprawdę. Stany Zjednoczone obalają Stalina, a w jego miejsce wrzucają nieporadnego, jakby się wydawało, Aleksandra Romanowa. W połączeniu z totalnym wyniszczeniem powojennym ZSRR wydaje się być całkowicie niegroźnym kawałkiem lądu. Sprawy obierają jednak inny tor. Rosja wypowiada błyskawiczną wojnę Stanom Zjednoczonym i początkowo opanowuje cały kontynent europejski, a także pokaźną część Ameryki Północnej. Romanow posiłkuje się tajemniczymi mocami niejakiego Yuri’ego, który potrafi przekierować wysłane przez USA bomby nuklearne, sprowadzając do parteru wielkie mocarstwo. A wszystko to przedstawione w iście klimatycznym intrze, które naprawdę kopie rzyć swoim wykonaniem (biorąc oczywiście pod uwagę rok powstania).
Gracz ma do dyspozycji dwie kampanie, po jednej dla strony Aliantów i Sowietów. Każda z nich dzieli się na 12 misji, które z poziomu na poziom stają się bardziej wymagające. Pierwsze kilka to lekka przeprawa służąca zapoznaniu się z interfejsem i dość specyficznym modelem budowania. Później zaczyna się prawdziwa jatka, zmuszająca gracza do główkowania, bowiem w grze istnieje wiele jednostek, które kontrują się wzajemnie. Zmasowana produkcja jednego rodzaju czołgów nie jest zatem rozwiązaniem skutecznym. Owszem, można w taki sposób pokonać wroga, ale trzeba się przedtem mocno nadenerwować. Zdecydowanie łatwiej jest skorzystać z usług różnorodnych wojsk.
A te dzielą się na powietrzne, lądowe, przeciwpancerne, przeciwpiechotne, wsparcia, morskie itp. itd.. Ilość i jakość naprawdę zdumiewa – w tamtych czasach masowo tworzono strategie polegające na kilku podobnych do siebie jednostkach. Tutaj znajdziemy różnorodność powiązaną z klimatem – co powiecie na sterowce posyłane przez Rosję, wyrzutnie rakiet balistycznych taszczone na ciężarówkach, pajączki sabotujące pojazdy, gwardzistów okopujących się workami z piaskiem, czy chociażby „rocketerów”, których upierdliwość bije na łeb wrodzoną wredotę piszącego ten tekst. Mógłbym tak wymieniać jeszcze długo – Red Alert 2 to cała gama barwnych jednostek, które faktycznie znajdują zastosowanie na polu bitwy.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler