Sztuka wciskania DLC
Ależ to była akcja, proszę państwa. Ależ to była akcja!
Najpierw jedni, niespodziewanie, zrobili zakończenie, które nikomu się nie podobało. No, prawie nikomu, w każdej populacji są odszczepieńcy. A potem drudzy, oburzyli się. Ci pierwsi, że nie ma co się oburzać. Ale ci drudzy, że jednak jest. I trwało to trochę, aż emocje sięgnęły niebezpiecznego pułapu, aż ci pierwsi, wspaniałomyślnie obwieścili – "Tak! Padamy do kolan, dostaniecie swoje wymarzone zakończenie!". I tylko w myślach wciąż powtarzali – "Udało się, kupili to! Sprawiliśmy, że proszą o DLC! I przełkną cokolwiek, byleby było bardziej jasne niż to w podstawce!"
Tak z grubsza, moim zdaniem, wyglądała ta mała aferka z zakończeniem Mass Effect 3. Mądry marketing EA i Bioware sprawił, że gracze zrobią bardzo dużo by jeszcze dorzucić do zamierającej marki (czy też franczyzny, jak to mówią młodzi i wykształceni, w okularach bez szkiełek i pulowerkach, które trzy sezony temu były faux pas). I to jeszcze w taki sposób, że nie tylko się nie zorientowali, ale i są święcie przekonani o własnej mocy sprawczej.
By udowodnić tę teorię spiskową przedstawię analizę w kilku punktach.
Punkt pierwszy – Electronic Arts jest bezczelne.
Być może pamiętacie jeszcze taką grę, jak Dante's Inferno. Na pewno pamiętacie. Grze towarzyszyła ogromna kampania reklamowa, miała być dorosła, krwawa i tak dalej; wydano nawet film animowany.
I pewnego dnia grupka około dwudziestu, niemłodych osób skandowała podczas targów E3 hasła w rodzaju „Hell is not a game”, „EA=Electronic Anti-Christ” etc. Jak się później okazało, była to część kampanii reklamowej. Inaczej mówiąc firma posunęła się znacznie dalej, niż zwyczajne handlowe gadanie – oszukała graczy. Wynajęli ludzi by nam zamieszali w głowach, chociaż w bardziej niekonwencjonalny sposób niż zwykle. Marketing i życie przeniknęły się, nawet jeżeli później prawda wyszła na jaw. Pewnie, można sobie pomyśleć, że przecież łatwo było zwęszyć, że coś tu nie tak. Ale nie wszystkim, a nawet na tych, którzy zwęszyli podstęp, ta akcja miała wpływ. Bo zaczęli myśleć o grze. Zatem marketingowcy EA tak czy siak wygrali.
Punkt drugi – Bioware jest bardziej chciwe niż swój patron.
Zawsze uważałem, że ten złowieszczy moloch jakim jest Electronic Arts jest w czołówce jeżeli chodzi o drapieżność i pazerność (patrz punkt pierwszy). Jednak w tym wypadku uczeń przerósł mistrza.
Bioware wypracowało sobie, zapewne pod wpływem EA, model biznesowy polegający na maksymalnej eksploatacji marki (czy też franczyzny, jak to mawiają dziewczyny w płóciennych spódnicach i trampkach za trzysta złotych).
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler