Minecraft: Film - recenzja. Głupi, ale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu

Na film Minecraft, którego premiera miała miejsce kilka dni temu, wybrałem się w towarzystwie dwójki synów. Jeden ma blisko 15 lat, a drugi niedawno skończył 8. W naszej ekipie był zatem – można powiedzieć – pełen rozstrzał wiekowy, ale seans nie powalił żadnego z nas. Dlaczego? O tym w niniejszej recenzji.
Już po pierwszych zwiastunach filmu Minecraft, które – tak przy okazji – obejrzałem przed trzecią częścią Sonika, nie do końca byłem przekonany czy to coś, na co chciałbym się wybrać. Dwójka podstarzałych bohaterów (Steve oraz Śmieciarzyna), dziwny vibe, takie sobie efekty specjalne… gdyby nie młodszy syn, to raczej w kinie bym się nie pojawił. Zostałem do tego trochę przymuszony i choć finalnie poświęconego czasu (i pieniędzy) nie żałuję, bo mogłem spędzić go z moimi chłopakami, to seansu za udany uznać nie jestem w stanie.
Film Minecraft przedstawia nam zasadniczo dwie historie… powiedzmy. Pierwsza dotyczy wspomnianego Śmieciarzyny, czyli niegdysiejszego gwiazdora sceny gamingowej, który w ostatnim czasie nie radzi sobie najlepiej; ani wizerunkowo, ani finansowo (posiadany przez niego sklep nie pozwala mu związać końca z końcem). Druga utalentowanego inżynieryjnie nastolatka (choć ten jego talent zabłysł zaledwie kilka razy), który wraz z siostrą przybywa do miasteczka Chuglass w stanie Idaho, by rozpocząć nowe życie po śmierci matki, o której w zasadzie wspomniano tylko raz i prawdę mówiąc kompletnie nie ma żadnego znaczenia dla całej historii. Ktoś odhaczył pozycję na liście i tyle.
Początek filmu, pomijając sceny ze Stevem, który odkrywa tajemniczą kostkę, „Powierzchnię”, czyli Minecraftowe uniwersum, a potem także Nether; jest dość powolny. Dużo w nim gadania, nie dzieje się wiele… zrozumiałe jest jednak, że filmowcy chcieli jakoś zarysować nam ogólne założenia obrazu. Dialogi już we wstępie są głupawe, pełne nieśmiesznych jednoliniowców… jest naprawdę infantylnie. Sytuacji nie zmienia Jason Momoa, wcielający się w Śmieciarzynę, a napisałbym wręcz, że tylko ją pogarsza. Czar goryczy przelewa wicedyrektorka szkoły, do której uczęszcza Henry, a w którą wciela się Jennifer Coolidge. Dialogi ogólnie są głupie i to nie w sposób, w jaki były głupie w Shreku. Tu są tak durne, że w sumie ani dorośli, ani dzieciaki się na seansie nie śmiali. Nie mówię, że nie ma kompletnie żadnych zabawnych scen. Oczywiście, że są, ale jest ich niewiele i pooddzielano je całkowicie bezsensownymi sekwencjami.
Niby film głównie dla dzieciaków, a wice dyrektorka bezustannie robi jakieś głupie insynuacje dotyczące seksu. W jednej ze scen otwarcie insynuowano też pozycję seksualną 69 pomiędzy Stevem i Śmieciarzyną. Gdy z głośników wybrzmiał głupkowaty tekst o męskiej kanapce aż poczułem zażenowanie i odniosłem wrażenie, że podobne odczucia miało wielu oglądających. Zapanowała dookoła niezręczna cisza. Nikt kompletnie się nie śmiał, ani dzieciaki, ani tym bardziej rodzice. Ogólnie momentów, gdy na sali rozległ się śmiech było niewiele, a przecież Minecraft to komedia, nie thriller!
Pomijając głupkowate oraz infantylne dialogi, a także cringe’owe sceny, film Minecraft nieco mi się dłużył. Nie powiem, efekty specjalne w ogólnym rozrachunku są dobre. Widać, że sporo czasu poświęcono na dopieszczenie świata oraz przeniesienie na srebrny ekran charakterystycznych dla niego postaci (są nawet easter eggi dla wiernych fanów), ale znowu z drugiej strony mało było elementów nawiązujących mocniej do samej gry. To znaczy więcej widziałbym budowania, więcej eksploracji, jakieś ciekawe lokacje, może ujęcia z kamery umieszczonej w „oczach” jednego z bohaterów. Wszystko wydaje się niedopięte na ostatni guzik. Technicznie w porządku, ale contentowo słabiutko.
Prawdopodobnie ze względu na powyższe, ani mnie, ani moich synów film Minecraft nie porwał. Jeśli miałbym go ocenić w skali do dziesięciu, dałbym 5. Starszy syn stwierdził, że on dałby coś podobnego, bo jednak spodziewał się czegoś fajniejszego, ciekawszego i mocniej związanego z grą. Młodszy miał aż 3 kryzysy, w trakcie których zaczął się nudzić i niewiele brakowało, a wyszlibyśmy z kina. Pierwszy kryzys był po 10 minutach, drugi po około 40, a trzeci po 70. Dotrwaliśmy do napisów końcowych, ale wychodząc z kina po obejrzeniu Sonic 3 wiedziałem, że będę musiał wrócić, a po Minecrafcie na powtórkę z rozrywki nie miał ochoty nikt. Widzimy się za 2/3 lata? Pewnie tak, bo film zarobi, ale mam nadzieję, że kontynuacja będzie lepsza.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler