Wiedźmin: Rozdroże Kruków - recenzja książki

Przeszło 10 lat minęło od premiery ostatniej książki z wiedźmińskiego uniwersum, czyli Sezonu Burz. Lektura ta raczej podzieliła fanów - jednym się podobała, inni narzekali na znacznie obniżony poziom tekstu względem sagi, a przede wszystkim - świetnych opowiadań. Tymczasem ledwie dwa tygodnie temu dowiedzieliśmy się o dacie premiery Rozdroża Kruków, czyli nowej książki Andrzeja Sapkowskiego. Kilka dni później odbyła się premiera, a dziś mogę Wam pokrótce powiedzieć, czy to lektura warta Waszej uwagi.
Wiedźmin: Rozdroże Kruków zachęca do siebie już samym opisem, prezentującym nam przygody młodego, 18-letniego Geralta. Siwowłosy młodzik dopiero co zakończył szkolenie w Kaer Morhen i jeszcze z mlekiem pod nosem wyruszył w poszukiwaniu zleceń na szlak. Jak dobrze wiemy z poprzednich książek, wiedźmin Geralt jest niepodważalnym mistrzem w kategorii "wpadanie w tarapary". Nie inaczej działo się najwidoczniej za jego młodości, bo już na pierwszych stronach bohater został wysłany na stryczek. Szczęście w nieszczęściu, z odsieczą przybywa mu niejaki Preston Holt, podstarzały wiedźmiński mistrz, a przy okazji nowy tymczasowy mentor i wspólnik.
Preston jest postacią o tyle ciekawą, co tajemniczą - choć Geralt dość szybko się od niego oddziela, to wątek kręcący się wokół Holta jest jednym z trzech głównych tematów książki, a skrywana przez lekko pruchniejącego już wiedźmina tajemnica zachęca do dalszej lektury.
Młody Geralt to z kolei bohater dość... specyficzny. Choć mieczem włada już bardzo sprawnie, to tak dobrze kojarzona z dorosłym Białym Wilkiem ironia słowna dopiero się u młodzika rozwija. W efekcie 18-letni Geralt często przegrywa tak lubiane przez Sapkowskiego potyczki słowne, co w starszych książkach wydawałoby się nie do pomyślenia. Na domiar złego, bohater (lub jego kreator) zapoznał się chyba ze słownikiem slangu młodzieżowego, dość regularnie częstując nas niezbyt pasującymi do ówczesnych realiów słowami - w stylu "obczaić". Nie brzmi to ani dobrze, ani naturalnie, ale szczęście w nieszczęściu - na dalszych kartach lektury Geralt błyskawicznie doskonali nie tylko język, ale też ciętą ripostę. Uff.
Kolejne strony Rozdroża Kruków to przede wszystkim wiedźmin w najlepszym wydaniu - czyli stąpający po szlaku w poszukiwaniu zleceń na potwory, a następnie - je realizujący. Sapkowski z formy nie wypadł, bujnie i treściwie opisując nam kolejne walki i starcia, bawiąc się przy tym słowem - a to działa u niego wręcz wybornie.
W trakcie lektury odwiedzimy przede wszystkim północne królestwo Kaedwen, o którym autor trochę nam poopowiada. Choć książka liczy ledwie niecałych 300 stron, to AS skutecznie wplótł do niej garść polityki, opisał stosunki społeczne w regionie czy nawet przedstawił parę kwestii gospodarczych. To są smaczki, które doceni bardziej spostrzegawczy fan serii, a takich ukłonów do czytelników-weteranów jest tu nawet więcej - w końcu dowiemy się nawet dlaczego każdy koń Geralta ma na imię Płotka.
Książkę Wiedźmin: Rozdroże Kruków czyta się szybko i można spokojnie skończyć ją w dwa wieczory. Nieco na siłę wydłużają ją publikowane na początku rozdziałów listy i wpisy, czyli zabieg znany z poprzednich książek Sapkowskiego. Sęk w tym, że w Rozdrożu wydają się one wyjątkowo odklejone od pozostałych treści i... zwyczajnie nudne. Książka na niczym by nie straciła, gdyby tych treści po prostu nie było.
Całościowo Rozdroże Kruków wypada jednak dobrze, wciągając czytelnika nie tylko angażującą fabułą, ale też świetnymi opisami czy klasyczną dla Sapkowskiego zabawą językiem. Nawet jeśli pisarz nie jest tu w formie z najlepszych lat, to dalej utrzymuje wysoki poziom, przebijający o lata świetlne scenariuszowe kalectwo, jakie serwują nam autorzy netfliksowego serialu.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler