S.T.A.L.K.E.R. 2: Heart of Chornobyl to imponujący wehikuł czasu - (prawie) recenzja
W naszej rzeczywistości coraz rzadszą praktyką jest udostępnianie przez wydawców gier z wystarczająco długim odstępem czasu. Ot, by np. móc w ogóle dany tytuł przejść. Mimo iż nowego Stalkera dostaliśmy z niemalże tygodniowym wyprzedzeniem, to taki czas jednak nie pozwolił na jego rzetelne sprawdzenie. A, mówiąc oględnie, S.T.A.L.K.E.R. 2: Heart of Chornobyl to - nie przymierzając - całkiem spora kobyła. I nie tylko dlatego, że w historii serii w końcu mamy w pełni otwarty świat (no i pokaźnych rozmiarów), ale może też dlatego, że wszędzie trzeba - ponownie, mówiąc oględnie - "walić z buta". Jeśli miałbym streścić moje dotychczasowe 20 godzin z nową produkcją GSC Game World, to powiedziałbym, że "dwójka" świadomie rezygnuje z większości rzeczy gameplayowych wypracowanych, by ułatwić graczowi życie, stawiając na oldschoolowe doznania. To powrót do przeszłości z niewielkim, współczesnym twistem.
Ale, hej, tego oczekiwaliśmy, prawda? To, że nie rozmieniono marki S.T.A.L.K.E.R. na drobne, na kolejne Call of Duty czy Gears of War, to niewątpliwa zaleta. Inaczej bardzo wymagający fandom twórczości ukraińskiego dewelopera zjadłby twórców i ich nową produkcję. I jak na razie nie ma o tym mowy: Serce Czarnobyla na każdym dostępnym polu hołduje dokonaniom poprzednich odsłon, stanowiąc efektowny (i efektywny, co ważne) pomnik "graniu jak drzewiej bywało". Mając na uwadze, że tytuł ten jest jesiennym headlinerem Game Passa, dla wielu mniej wprawionych graczy może okazać się poziomem nie do przeskoczenia. I nie dlatego, że jest trudno (choć to też) - na więcej rzeczy po prostu trzeba zwracać uwagę.
Tak wyglądały moje początki z nowym Stalkerem, czyli na przypominaniu sobie, co powinno się robić. Nie kłamiąc, musiałem dobrych kilka pierwszych godzin poświęcić na ponowne "ogranie się" z mechanizmami tak podstawowymi jak np. korzystanie z apteczek czy dopatrywanie się przeciwników w gęstych zaroślach (nie ma minimapy, nie ma podświetlania oponentów, nie ma "wzroku orła"). Kiedy ostatnio jakiś FPS z szeroko rozumianego mainstreamu kazał Wam łupić przeciwników w poszukiwaniu życiodajnych przedmiotów? Bo kiedy w trakcie kolejnego starcia, gdzieś na bagnach, pośrodku niczego, nagle okaże się, że nie macie czym poprawić Waszego paska zdrowia, to “sorry-gregory”, ale trzeba wczytać poprzedni zapis (albo salwować się ucieczką, jednak przy efekcie krwawienia i braku bandaży, to daleko nie uciekniecie). A jak nie pilnowaliście i tego, i ostatni save jest sprzed godziny? Tutaj z pomocą na szczęście przychodzi system automatycznych zapisów, ale tak czy siak lepiej trzymać rękę na pulsie i samodzielnie dbać o ten element.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler