Krucjata Liberty'ego - kampanii StarCrafta ciąg dalszy


-KoZa- @ 12:54 27.11.2010
Tomasz "-KoZa-" Kozioł
Just KoZ! Simply.

Byłem ciekaw, czy wszystkie książki osadzone w uniwersum StarCrafta będą przypominały skrypt napisany na podstawie rozegrania fragmentu kampanii w grze. „Liberty’s Crusade” – tudzież „Krucjata Liberty’ego”, akurat ta książka została u nas wydana – pokazuje, że… i tak, i nie.

Byłem ciekaw, czy wszystkie książki osadzone w uniwersum StarCrafta będą przypominały skrypt napisany na podstawie rozegrania fragmentu kampanii w grze. „Liberty’s Crusade” – tudzież „Krucjata Liberty’ego”, akurat ta książka została u nas wydana – pokazuje, że… i tak, i nie.



Czemu? Otóż, fragmenty, w których Jeff Grubb mógł popuścić wodzy wyobraźni – stworzyć własnych bohaterów i nowe sytuacje – wypadły naprawdę ciekawie. Postać Michaela Liberty’ego jest barwna i niezwykle łatwo przyszło mi utożsamienie się z nią, odniesienie się do niej. O dziwo, Grubb wybrnął również obronną ręką z wyzwania zarysowania sylwetki Jima Raynora, który jest przecież głównym bohaterem serii. Najgorzej wypadły fragmenty, które musiały stricte trzymać się wydarzeń z pierwszej kampanii podstawowej wersji StarCrafta. Akcja książki zaczyna się chwilę przed inwazją Zergów na Mar Sarę a kończy… no właśnie i tu mam dylemat. Jeśli ktoś nie grał, a i tak jest zainteresowany całkiem przyzwoitym czytadłem S-F, dostałby właśnie gigantycznego spoilera. Zróbmy więc tak – akcja „Liberty’s Crusade” kończy się na chwilę przed finałem wspomnianej pierwszej kampanii znanej z gry.

Fani StarCrafta mogą być z tej lektury naprawdę zadowoleni. Liberty’s Crusade ukazuje kulisy największego romansu w – zdaje się – całej historii gier Blizzarda. Tak, mowa oczywiście o początku znajomości Jima Raynora i panienki Kerrigan. Jest to również dobra okazja, by poznać bliżej Arcturusa Mengska i generała Edmunda Duke’a. Niestety, jedynie opisy pomniejszych potyczek potrafią zbudować jakiekolwiek napięcie – z większymi bitwami Jeff Grubb zupełnie już sobie nie poradził.



Czy jednak osoby, które nie są zainteresowane tym uniwersum, mają w ogóle zastanawiać się nad sięgnięciem po „Krucjatę Liberty’ego”? Jak już napisałem wcześniej, jest to naprawdę całkiem przyjemne czytadło science-fiction. Nie jestem jednak do końca przekonany, czy relacje między bohaterami nie będą się wydawały cokolwiek płaskie bez znajomości kampanii. Jest to jednak na pewno dobra okazja do potrenowanie swojego angielskiego. Co prawda, język nie jest już tak prosty, jak w przypadku „Uprising”, ale nie jest to nic, z czym Google Translate w razie czego by sobie nie poradziło. Inna sprawa, że jest to jedna z trzech powieści, które w Polsce zostały wydane i nadal jest dostępna bez problemu w sklepach i w serwisach aukcyjnych.


Zapraszam również do odwiedzenia mojego bloga, gdzie znajdziecie masę innych materiałów, nie tylko o grach.

Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):
0 kudosAntares   @   20:55, 08.12.2010
No proszę, kogo tu znajomego zawiało Uśmiech Pozdrawiam kolegę z Gaminatora!