Recenzja Matrix Zmartwychwstania. Niektórych opowieści lepiej nie wskrzeszać na siłę.
Matrix - szczególnie pierwszy - to nie tylko wyśmienity film, ale swoiste widowisko. Czegoś takiego wcześniej nie było i najprawdopodobniej szybko nie będzie. Szczególnie, że obraz, z którym wiązałem wielkie nadzieje, Matrix Zmartwychwstania, nie do końca spełnił oczekiwania, jakie w nim pokładałem. Dlaczego? Tego dowiecie się czytając niniejszą recenzję.
Matrix Zmartwychwstania na zwiastunach wyglądał bardzo obiecująco. Wszystko wskazywało na to, że dostaniemy kolejny rozdział opowieści o Neo oraz Trinity, a jednocześnie będzie to widowisko na miarę oryginalnej trylogii. Opowieść faktycznie udało się domknąć, choć nie jestem przekonany co do tego, czy w satysfakcjonujący sposób. Jeśli chodzi o widowisko, to osobiście uważam, że czegoś tu bardzo mocno zabrakło.
Na potrzeby filmu scenariusz napisała Lana Wachowski, wspierając się pomocą dwóch osób, które wcześniej zaangażowane były w serial zatytułowany Sense8, Davida Mitchella oraz Aleksandara Hemona. Jak na to, że za opowieść opowiada aż trójka pisarzy, historia jest wyjątkowo miałka. Nie ma tu żadnych interesujących wątków (choć nie brakuje nawiązań do oryginałów oraz tzw. fan service), zwrotów akcji czy dialogów, które potrafiły w tak niesamowity sposób porwać widzów w trzech pierwszych Matrixach. Wszystko jest mocno nijakie, standardowe, wręcz banalne, a całą fabułę dałoby się streścić w zasadzie w trzech… może czterech zdaniach. Niby nie ogląda się tego jakoś tragicznie, bo do końca seansu wytrzymałem, ale jednak do oryginałów „czwórka” nie ma startu.
Kiepsko wypadają również kreacje aktorów. Trinity, w którą ponownie wciela się Carrie-Anne Moss ma w sumie dość krótki występ. Neo, którym jest Keanu Reeves, gra sztywno i niepewnie, jak nigdy wcześniej. Reszta obsady to głównie całkiem nowi dla tego cyklu aktorzy. Większość sprawuje w miarę w porządku, a zdecydowanie najsłabiej wypada agent Smith. W oryginalnej trylogii zagrał go genialny Hugo Weaving. Tutaj oglądamy Jonathana Groffa. Aktor to niby doświadczony, ale totalnie nie wpasował się w powierzoną mu postać. Nic w jego sposobie grania nie pasowało mi do Smitha i każdą scenę z nim oglądałem z wielkim bólem.
Zawiodłem się też na specach odpowiedzialnych za efekty. Przez cały seans wyczekiwałem na jakąś zapierającą dech w piersiach scenę akcji, wszak z tego słynęła każda dotychczasowa odsłona serii, oraz niesamowity pojedynek. Genialnej choreografii walk z trylogii, tudzież innowacyjnych efektów specjalnych tutaj jednak nie znajdziecie. Pojedynki są byle jakie, kamera lata, jak szalona przez co niewiele widać, a efekty w głównej mierze ograniczają się do jakiejś formy kinezy. Adrenalinę potrafi podnieść co prawda sekwencja finałowa, ale także wtedy nie ma niczego, czego nie widzieliśmy w dziesiątkach, a nawet setkach innych obrazów. Na domiar złego, niektóre efekty wyglądają słabiej niż te z oryginalnej trylogii. Nie do końca pasują mi też zmiany w projektach maszyn, w które wpleciono żywe tkanki. Po co? Nie mam pojęcia.
Mocnego uderzenia nie znajdziecie też niestety w udźwiękowieniu. Wiadomo, że dialogi czy efekty specjalne nie wzbudzają zastrzeżeń. Jest OK. Dobrze się tego słucha, a czasem jest kopnięcie. Od strony muzycznej zabrakło mi bardziej industrialnych utworów. W oryginalnej trylogii ścieżka była unikatowa. Potrafiła wzbudzać różne emocje. W Matrix Zmartwychwstania rzekłbym, że momentami nawet przeszkadza. Szczególnie drażniło mnie pianino, tudzież fortepian, w trakcie pojedynku, w którym "uczestniczył" Merovingian i jego wyrzutkowie. Totalnie do niczego instrument ten nie pasował. Swoją drogą, strasznie nie wykorzystano potencjału wspomnianego jegomościa. Poczułem lekkie zażenowanie, gdy pojawił się na ekranie. Coś, czego nie czułem od dawna - parafrazując Vadera!
Podsumowując, Matrix Zmartwychwstania postawiłbym na równi z kolejnymi odsłonami Terminatora. Niektóre opowieści powinno się zostawić w spokoju i tak jest właśnie w tym przypadku. Jeśli Warner Bros. chce w jakiś sposób eksploatować uniwersum opracowane przez wtedy jeszcze Wachowskich, niech zrobi to bardziej umiejętnie. Całkiem nowa opowieść, nowe postaci, nowe wątki. Może serial, a nie film? Dałoby się to pewnie zrobić, ale na pewno nie w postaci tego „czegoś”, co ostatnio obejrzałem w kinie. Na upartego dałbym 6/10, ale tylko wtedy, gdy oceniam to jako całkiem samodzielny obraz. Gdy mam wziąć pod uwagę oryginalną trylogię oraz to, że mamy jej kontynuację 4/10 to jedyne, co mogę wystawić.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler