Relacja z prezentacji gry Dragon Age: Początek na PGA '09
Przed właściwym gameplayem, na scenie zobaczyliśmy też panią z EA, która pochwaliła się nieco dokonaniami lokalizacyjnymi firmy oraz potwierdziła po raz enty, iż tytuł będzie długi jak sto piorunów, przyjmując, że jeden piorun ma około godziny. Co więcej, lokalizacja tytułu określona została największą w historii, na głowę bijąc nawet znakomite spolszczenie z Baldur's Gate II: Cienie Amn . I to kilkukrotnie. Wygląda więc na to, że faktycznie posiedzimy trochę przed kompem/konsolą, zanim skończymy choć główny wątek fabularny. Wszak owe masy tekstu gdzieś upchać musiano. Po uroczystych peanach stery przejął Jay i jął opowiadać, a tłumacz dzielnie, acz pokracznie i z fatalnym akcentem, usiłował przełożyć jego słowa na nasz rodzimy język. Z tych prób wynikły takie kwiatki, jak na przykład "Zniszczony Smok" (org. Corrupted Dragon). Pomijając już kwestię tego seplenienia, rozpoczęto właściwą część pokazu. Omówiono podstawy gry (które szerzej zaprezentujemy w drugiej części artykułu), a wraz z niosącym się po hali słowem, na sporych rozmiarów ekranie prezentowano wycinki gameplay'a. Jak na rasowego erpega przystało, nasza dzielna ekipa zaraz ruszyła do starcia z adwersarzem. Klasycznie dla gatunku, przeciwnikiem była grupka orków (nawiasem pisząc, wyglądali i ryczeli jak Uruk-Hai, sami wiecie skąd. Niemniej dźwięk to istny majstersztyk, zarówno istot żywych, jak i otoczenia). Jak się okazało, niezłych zakapiorów, gdyż już na starcie kierujący drużyną Tomek Tinc, po serii błędów taktycznych poległ haniebnie, bez pieśni na ustach. Watamaniuk zapewnił nas, że nie będzie łatwo, zaś źle poprowadzona walka, nawet ze stosunkowo słabym wrogiem, może się skończyć wybitnie tragicznie. W międzyczasie grający zmienił poziom trudności na najłatwiejszy z dostępnych, co wywołało serię kąśliwych komentarzy i ogólną wesołość wśród obserwatorów. Poradziwszy sobie z orkami, które miały być przeciwnikiem zespołowym (naszym skromnym zdaniem były jego karykaturą), zapowiedziano walkę ze smokiem. Serca nasze uniosły się w niebiosa, no i poczęliśmy czynić zakłady, ileż prób będzie potrzebował community manager, by gada ubić. Zdradzimy, że najniższa liczba typowana przez naszych redaktorów to 3 podejścia.
Po krótkiej scence z wiedźmą (która się w smoka zmienić potrafiła) i wywodzie o napakowanej sprzętem magicznym - niczym Pudzian sterydami - drużynie, ekran opanował gromny smok. Ten "zniszczony", że napomknę. Co ciekawe, wcale na choć lekko "zniszczonego" nie wyglądał. Ba, miał się wcale świetnie i bardzo szybko rozpracował ekipę smokobijców, prowadzonych przez sami już wiecie kogo. Azaliż poczwara okazała się uczciwsza od człowieka, gdyż naprzeciw jej umiejętnościom, pozwalającym na ataki w każdym kierunku niezależnie od położenia, chytry gracz użył kodu na nieśmiertelność, już po jakichś 30 sekundach walki. Całym komentarzem do tego zdarzenia, był wybuch gromkiego śmiechu, jaki niósł się po sali przez zdobre kilkanaście sekund. Podsumowując, wcale nie pokazano więc boju z dużym wrogiem, bo co to za walka na cheatach.
Zbierając wszelkie wrażenia z pokazu, możemy nieco ponarzekać. Całość wyglądała nieco statycznie, głównie za sprawą miernych umiejętności prowadzącego rozgrywkę. No i, co gorsza, z daleka patrząc nie kroiła nam się nowa jakość w RPG, lecz mieszanina Baldura i Neverwintera. Jak najbardziej znośna, acz niezachwycająca w żadnym stopniu. Jak to jednak wyszło w praniu, nasz początkowy osąd okazał się być niesłusznym, choć to uzmysłowiliśmy sobie dopiero po próbie gameplay'a, którą poczyniliśmy później. Rozpisaliśmy się o nim szeroko w drugiej części artykułu. Ta natomiast, już wkrótce.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler