Offline
"Ukończyłem" to nie do końca trafne określenie - "połknąłem" TWD Michonne w 4 godziny. Telltale określa jej historię jako "mini-series", ale w praktyce nie chodzi tylko o ilość epizodów (3 zamiast 5), ale też długość poszczególnych rozdziałów - są odczuwalnie krótsze, niż w poprzednich sezonach.
Abstrahując od tej lapidarności, mamy tutaj wcześniejsze losy Michonne, którą można kojarzyć także z telewizyjnego serialu dzięki charakterystycznym zombiakom bez żuchw, których prowadzała na smyczy dla możliwości przedostawania się bezpiecznie przez całe hordy nieumarłych. W grze oczywiście ten motyw także występuje, choć bardzo sporadycznie.
Całość kręci się wokół jej walki z demonami przeszłości - córkami, które utraciła w wyniku wybuchu apokalipsy zombie. To wzbogaca gameplay o nowe wtręty halucynacyjne, przez co niekiedy trzeba się chwilę zastanowić, czy nie zrobimy przypadkiem czegoś głupiego w tych majakach. Na iluzoryczności konsekwencji takich zachowań w zasadzie się kończy, bo oba wcześniejsze sezony z Clementine nauczyły graczy, że choć psy wyborów szczekają, karawana historii jedzie dalej z góry zaplanowaną trasą.
Nie zachwyciły mnie także tutejsze postacie, bo to już sztampa: zawsze znajdzie się ktoś pełen wiary w ludzi i dla równowagi sadysta, który nie cofnie się przed niczym, bo teraz swoje chore żądze może argumentować ochroną danej grupki ocalałych. Szokować mogą co najwyżej niespodziewane śmierci NPC-ów, przywodzące na myśl pierwsze sezony Gry o Tron - jedną z nich Telltale brutalnie wbija szpilę każdemu, kto uważał, że znalazł jakiś pierwiastek normalności w tym skazanym na zagładę świecie.
I tak minęły te 4 godziny - na umacnianiu się w przekonaniu, że stare sztuczki Telltale przestają już działać. Losy Lee i Clementine lata temu wywołały mnie lawinę emocji, drugi sezon przyjąłem już tak sobie, a Michonne tylko dowodzi tendencji spadkowej. Właśnie zacząłem A New Frontier i mam nadzieję, że TWD znów mnie w sobie rozkocha, bo póki co jest dokładnie tak, jak z telewizyjnym serialem.
Abstrahując od tej lapidarności, mamy tutaj wcześniejsze losy Michonne, którą można kojarzyć także z telewizyjnego serialu dzięki charakterystycznym zombiakom bez żuchw, których prowadzała na smyczy dla możliwości przedostawania się bezpiecznie przez całe hordy nieumarłych. W grze oczywiście ten motyw także występuje, choć bardzo sporadycznie.
Całość kręci się wokół jej walki z demonami przeszłości - córkami, które utraciła w wyniku wybuchu apokalipsy zombie. To wzbogaca gameplay o nowe wtręty halucynacyjne, przez co niekiedy trzeba się chwilę zastanowić, czy nie zrobimy przypadkiem czegoś głupiego w tych majakach. Na iluzoryczności konsekwencji takich zachowań w zasadzie się kończy, bo oba wcześniejsze sezony z Clementine nauczyły graczy, że choć psy wyborów szczekają, karawana historii jedzie dalej z góry zaplanowaną trasą.
Nie zachwyciły mnie także tutejsze postacie, bo to już sztampa: zawsze znajdzie się ktoś pełen wiary w ludzi i dla równowagi sadysta, który nie cofnie się przed niczym, bo teraz swoje chore żądze może argumentować ochroną danej grupki ocalałych. Szokować mogą co najwyżej niespodziewane śmierci NPC-ów, przywodzące na myśl pierwsze sezony Gry o Tron - jedną z nich Telltale brutalnie wbija szpilę każdemu, kto uważał, że znalazł jakiś pierwiastek normalności w tym skazanym na zagładę świecie.
I tak minęły te 4 godziny - na umacnianiu się w przekonaniu, że stare sztuczki Telltale przestają już działać. Losy Lee i Clementine lata temu wywołały mnie lawinę emocji, drugi sezon przyjąłem już tak sobie, a Michonne tylko dowodzi tendencji spadkowej. Właśnie zacząłem A New Frontier i mam nadzieję, że TWD znów mnie w sobie rozkocha, bo póki co jest dokładnie tak, jak z telewizyjnym serialem.