
Offline

Przed zagraniem w Ancient Gods obiło mi się o uszy, że to DLC o podbitym stopniu trudności względem podstawki, coś jak The Old Hunters do i tak przecież niełatwego Bloodborne’a. Problem w tym, że Dooma Eternal skończyłem dość dawno, jeszcze na Xboksie One, więc zanim wskoczyłem we właściwy rytm, zebrałem bęcki. I to srogie. Na dzień dobry pierwsza lokacja rzuciła we mnie hordę demonów różnego kalibru, ale stopniowo wracała pamięć tego, jak z tym tałatajstwem tańczyć.
Faktycznie jest odczuwalnie trudniej, co też wytłumaczono fabularnie - Slayer chce powstrzymać przyczynę całego zła, a nie tylko wyżyć się na pojedynczych mobkach. Etapów niby dorobiono tylko 3, ale za to pobłogosławiono je objętością. Poszerzono też bestiariusz, choć tutaj częściej w stronę nowych wariantów już znanych potworów, niż faktycznie wrzucenia dotychczas nieznanych piekielnych pachołów. I tutaj też mam zgrzyt, bo są pomysły fajne, jak np. demon zdolny opętać inne, przez co znacząco zwiększa ich siłę i agresję, a sam jest podatny tylko na 1 broń krótko po zabiciu “nosiciela”, zanim zawładnie innym - to zdecydowanie jest w klimacie Dooma i stanowi novum (aczkolwiek, gwoli ścisłości, jest oparty na znanym już summonerze), dodatkowo podnoszące poprzeczkę. Z drugiej strony mamy niewidzialną wersję przeciwnika z podstawki, którego nie wnosi niczego ciekawego do rozgrywki. Mimo to całościowo mocno rzuca się w oczy dążenie do podbicia poziomu trudności - każdy nowy czy quasi-nowy demon ma dostarczać dodatkowego wyzwania, a nie zaś ciekawie wyglądać.
Kolejne kłody pod nogi rzucają wtręty platformowe, które średnio lubiłem w podstawce, a które tutaj jeszcze bardziej próbują udawać Tomb Raidery, frustrując limitami czasowymi albo samą koniecznością oddawania precyzyjnych skoków, w tym podwójnych i wspomagania się w powietrzu dashami. Lekki parkour z rebootu idealnie mi siadł, ale skakania po platformach, chwytania się drążków i zmiany kierunku lotu już w powietrzu totalnie nie umiem się przekonać - tym bardziej, że choć gra w takich momentach robi na dzień dobry krótkie tournee po lokacji, pokazując trasę, szybko można ją zapomnieć, bowiem niektóre ruchy wydają się mocno nieintuicyjne. To nie Portal 2, gdzie po opanowaniu wszystkich technik wystarczy się rozejrzeć po okolicy, by oczy same znalazły optymalną ścieżkę.
Czy mimo tego mojego narzekania Ancient Gods: Part One to słabe DLC? Nie, skądże znowu, bo spełnia założenia listu miłosnego do fanów Dooma Eternal. Dostaną tutaj więcej demonów, więcej platformowania i bossa na koniec - starcie z nim zbliża się długością do potyczki pewnego cyborga na obcasach z dokokszonym senatorem. Niemniej bardziej przypomina sprawdzian ze wszystkich nabytych umiejętności i pozyskanej wiedzy, niż epicką batalię dobra (?) ze złem. Tak czy siak jedynka dobrze robi jedno: zapowiada faktyczne skrzyżowanie broni z ostatecznym złodupcem - jeśli wierzyć zapowiedziom, powinno stanowić największe wyzwanie do tej pory. Mam nadzieję, że niebawem będę mógł napisać, czy rzeczywiście tak jest.
Faktycznie jest odczuwalnie trudniej, co też wytłumaczono fabularnie - Slayer chce powstrzymać przyczynę całego zła, a nie tylko wyżyć się na pojedynczych mobkach. Etapów niby dorobiono tylko 3, ale za to pobłogosławiono je objętością. Poszerzono też bestiariusz, choć tutaj częściej w stronę nowych wariantów już znanych potworów, niż faktycznie wrzucenia dotychczas nieznanych piekielnych pachołów. I tutaj też mam zgrzyt, bo są pomysły fajne, jak np. demon zdolny opętać inne, przez co znacząco zwiększa ich siłę i agresję, a sam jest podatny tylko na 1 broń krótko po zabiciu “nosiciela”, zanim zawładnie innym - to zdecydowanie jest w klimacie Dooma i stanowi novum (aczkolwiek, gwoli ścisłości, jest oparty na znanym już summonerze), dodatkowo podnoszące poprzeczkę. Z drugiej strony mamy niewidzialną wersję przeciwnika z podstawki, którego nie wnosi niczego ciekawego do rozgrywki. Mimo to całościowo mocno rzuca się w oczy dążenie do podbicia poziomu trudności - każdy nowy czy quasi-nowy demon ma dostarczać dodatkowego wyzwania, a nie zaś ciekawie wyglądać.
Kolejne kłody pod nogi rzucają wtręty platformowe, które średnio lubiłem w podstawce, a które tutaj jeszcze bardziej próbują udawać Tomb Raidery, frustrując limitami czasowymi albo samą koniecznością oddawania precyzyjnych skoków, w tym podwójnych i wspomagania się w powietrzu dashami. Lekki parkour z rebootu idealnie mi siadł, ale skakania po platformach, chwytania się drążków i zmiany kierunku lotu już w powietrzu totalnie nie umiem się przekonać - tym bardziej, że choć gra w takich momentach robi na dzień dobry krótkie tournee po lokacji, pokazując trasę, szybko można ją zapomnieć, bowiem niektóre ruchy wydają się mocno nieintuicyjne. To nie Portal 2, gdzie po opanowaniu wszystkich technik wystarczy się rozejrzeć po okolicy, by oczy same znalazły optymalną ścieżkę.
Czy mimo tego mojego narzekania Ancient Gods: Part One to słabe DLC? Nie, skądże znowu, bo spełnia założenia listu miłosnego do fanów Dooma Eternal. Dostaną tutaj więcej demonów, więcej platformowania i bossa na koniec - starcie z nim zbliża się długością do potyczki pewnego cyborga na obcasach z dokokszonym senatorem. Niemniej bardziej przypomina sprawdzian ze wszystkich nabytych umiejętności i pozyskanej wiedzy, niż epicką batalię dobra (?) ze złem. Tak czy siak jedynka dobrze robi jedno: zapowiada faktyczne skrzyżowanie broni z ostatecznym złodupcem - jeśli wierzyć zapowiedziom, powinno stanowić największe wyzwanie do tej pory. Mam nadzieję, że niebawem będę mógł napisać, czy rzeczywiście tak jest.