Halo 5: Guardians (XBOXONE) - komentarze

Offline
guy_fawkes //grupa Stara Gwardia » [ Hamster\'s Creed (exp. 8866 / 10800) lvl 13 ]0 kudos
Halo: Reach to szczytowe osiągniecie serii w kwestii historii - wiedziałem to zaraz po jego przejściu i jestem o tym przekonany nadal, gdy mam już za sobą Halo 4 i 5. Czwórka miała swoje momenty, ale do piątki trochę trudno mi się przekonać, choć paradoksalnie powinno być to najłatwiejsze, bo przecież jest ostatnią wydaną do tej pory odsłoną z MC.

343 Industries wraz z Microsoftem trochę nadszarpnęli mój już dojrzewający afekt do tej sagi, z której Mass Effect wydał się naprawdę dużo „pożyczyć”. Całość zaczyna się tak sobie: mamy nowych-starych bohaterów z ODST, którzy teraz są jeszcze większymi koksami i żeby to pokazać, na dzień dobry dostajemy film z choreografią walki projektowaną na zasadzie sfilmowania, co 8-latek robił z żołnierzykami G.I. Joe. Miałem przez to wrażenie, że te ultranowoczesne pancerze są z mieszanki plastiku ze styropianem, niemal słychać to skrzypienie. Spartanie tracą przez to trochę na wiarygodności zakonserwowanych złodupców na rzecz zrobienia z nich ninja-akrobatów.

To jednak tylko intro, ale dobija od razu innym aspektem: nie da się wyłączyć dubbingu na rzecz oryginalnych głosów, no chyba że przez zmianę języka konsoli i granie w całości po angielsku. To jakieś średniowiecze, popularne jeszcze w siódmej generacji. Pół biedy, gdyby Halo od zawsze było dubbingowane, ale Microsoft zdaje się cierpieć na pomroczność jasną i poza Halo 4, resztę głównej serii wypuszczał totalnie w języku Szekspira, nawet jeśli wspólne menusy w Master Chief Collection były po polsku. Absurd, bo rodzime głosy poza samym Johnem 117 to jakaś nienatchniona padaka - Locke, drugi główny protagonista, równie dobrze mógłby czytać skład Domestosa. Żenada, która w akcji i przy śmiertelnym zagrożeniu brzmi jak grupa dzieci bijących się patykami - ostatni raz coś równie wypierającego grę z klimatu słyszałem w Brothers in Arms: Hell’s Highway.

Kolejna słabość Halo 5: historia. Przez większość serii uniwersum rozwijało się stosunkowo powoli, by w czwórce dostać porządnego kopa i masę fanserwisu, a w konsekwencji dojść do piątki, stwarzającej wrażenie historii napisanej na siłę, żerując na nostalgii sympatyków Master Chiefa do pewnej „postaci”. W teorii to bardzo dojrzała opowieść: MC urywa się ze smyczy, w swoim stylu ignorując bezpośrednie rozkazy i ukazując tym samym ludzkie serce, chronione kilogramami ultranowoczesnego pancerza. W pościg za nim i jego Niebieskimi rusza Drużyna Ozyrys z grywalnym Lockiem, co daje szerszą perspektywę na prezentowane tu wydarzenia. I tak nasz sztampowy służbista usiłuje dopaść Master Chiefa kierowany własną dumą, a ten z kolei leci na hura przez kolejne miejscówki w Galaktyce powodowany osobliwym afektem. Każdy, kto zna Chiefa, z pewnością już doskonale się domyśla, o co i kogo może chodzić. Niemniej jako całość tutejszy scenariusz wydaje się trochę popłuczynami po poprzednich wydarzeniach i walce z Dydaktem.

Biorąc pod uwagę słynny gameplay z Infinity (pozdro Craig ;)), Halo 5 może się podobać, a niektóre widoczki wciąż robią wrażenie, choć nie czuć, by programiści zaprzęgli do pracy każdy megaherc GPU i megabajt RAM-u. Dodatkowo, co już wspomniałem, gameplay uwsteczniono i w singlu nie da się zmieniać powerupów pancerza, o etapach w kosmosie z Reach już nie wspominając. Strzela się przyjemnie, ale pod tym względem zdecydowanie bardziej siadły mi poprzednie części.

I takie właśnie jest całe Halo 5: niby to ostatnia główna odsłona, która miala przyciągać niezdecydowanych do Xboxa One, a w praktyce gra trochę powyżej średniej w kontekście serii. I tak jak Splinter Celle miały swoje szczytowe osiągniecie w postaci Chaos Theory, tak po Reach trudno będzie zrobić coś równie poważnego i dobrego.


Liczba czytelników: 475814, z czego dziś dołączyło: 1.
Czytelnicy założyli 53777 wątków oraz napisali 675808 postów.