Po latach Call of Duty wróciło do korzeni, czyli II wojny światowej - czekała na to masa chyba głównie starszych graczy, w tym ja, którzy tęsknili za MP40, Kar98k i innymi pepeszami. Zresztą, tego typu strzelaniny, niegdyś bardzo popularne, prawie całkowicie wyginęły, więc apetyt był tym większy.
No i dostaliśmy od Sledgehammer Games CoD-a 2 we współczesnej oprawie, który nie wytycza nowych szlaków, podchodząc do tematu do bólu zachowawczo. Podoba mi się ciągłość historii: bohater w zasadzie jest jeden i w jego butach poznajemy wycinek frontu zachodniego, od ikonicznego desantu na plaży Omaha przez walki w Ardenach aż po teren samych Niemiec, choć bez szturmu na Reichstag w Berlinie, który widzieliśmy w serii więcej, niż raz. Pachnie to wszystko mocno Kompanią Braci zmieszaną z Szeregowcem Ryanem, choć temat wojny i okrucieństwa nazistów został liźnięty dość pobieżnie, jak gdyby autorzy chcieli przeprosić nawet za obecność swastyk.
„Bezpieczny” dobór wydarzeń z frontu zachodniego, które swoją drogą przeżywaliśmy jako gracze już mnóstwo razy, nie oznacza nudnego gameplaya i miejscówek, a wręcz przeciwnie. Rozgrywkę cechuje różnorodność do tego stopnia, że upchnięto tu nawet infiltrację nazistowskiej bazy w butach szpiega, o etapach z pojazdami nie wspominając. Strzela się bardzo przyjemnie i lekko oldskulowo, bowiem po latach autoheala seria, przynajmniej na chwilę, przeprasza się z apteczkami. Te znajdujemy eksplorując poziomy, ale też możemy otrzymać od kompanów - ci mają swego rodzaju umiejętności z własnym cooldownem. Nadaje to trochę więcej autentyczności rozgrywce, tak samo jak „heroiczne czyny”, dla przykładu uratowanie kompana, który właśnie przegrywa starcie 1:1 z niemiaszkiem. Co jakiś czas ktoś padnie pod nieprzyjacielskim ogniem i mamy chwilę, by go odciągnąć na bok, ale szybko przestaje się to robić, bo nijak to wpływa przebieg misji i jest całkowicie opcjonalne.
Strasznie mnie cieszy pierwszy tak widoczny od lat upgrade oprawy graficznej - dzięki różnorodnym filtrom i palecie barw oraz szczegółowości momentami można się nabrać, że to BFV patrząc na TV z dystansu. Ostatnim tak żywym kolorystycznie strzeladełkiem w II WW jaki pamiętam, było najmłodsze Brothers in Arms. I też miało niespecjalnie brzmiący polski dubbing - ten tutaj da się wyłączyć, czego nie omieszkałem zrobić.
Call of Duty World War II zręcznie gra na nostalgii, przykrywając w ten sposób w w większości już opatrzone bitwy. To nienatchnione, dobrze wykonane rzemiosło, dające mi tak wyczekiwaną odmianę - jeszcze chwila, a seria pogalopowałaby w L wiek, by kazać się strzelać torpedami fotonowymi wokół sfery Dysona. Na szczęście wyhamowała - lada chwila przecież premiera Cold War.