Droga RDR do mojego napędu była długa i najeżona przeszkodami. Summa sumarum gra trafiła do mnie dopiero dziś, raptem 2 godziny temu. Oczywiście ciężko mi póki co chwalić/krytykować ten tytuł, ale głosy (choćby płynące ze strony CDA), że to,,Gra roku, gra dekady, gra wszechczasów dla sporej części redakcji'' nie były zbyt przesadzone.
Już od pierwszych chwil zaatakował mnie świetny, westernowy klimat i to pomimo, że westernów nie tykam. A potem... Cóż, cut-scenki i na konia. I tu jest pies pogrzebany: tak pięknej jazdy na koniu nie widziałem nigdy. Assassins Creed lub Shadow of the Colossus (to akurat dziwi nieco mniej - wszak to PS2) wyglądają przy RDR jak brzydkie kaczątko.
Potem zobaczyłem widoki, wschód słońca i szczęka opadła mi jeszcze niżej. Ciężko mi było uwierzyć, że to ten sam silnik, co napędzał GTA IV. Euphoria w duecie z RAGEM zdziałała cuda.
Teraz wiem jedno - spędzem przy tej grze więcej czasu niż przy jakiejkolwiek innej. Mój uwielbiony Batman: Arkham Asylum i Halo: Reach zostały zepchnięte z tronu dość brutalnie. Długo szukałem gry, z której byłbym dumny - celowo omijałem RDR, myśląc, że to tylko produkt sezonowy powstały na kanwie popularności GTA IV.
O ja głupi...