Świetny slasher na raz - liniowy, klimatyczny, momentami nawet lekko bulwersujący przez co nie jestem pewien, czy dzisiaj nieistniejące już studio Visceral zdobyłoby wydawcę. To jednak były jeszcze czasy, kiedy EA jeszcze nie żyło multi i mtx, więc samookaleczony krzyżowiec bijący w Piekle nieochrzczone dzieci znalazł swoje miejsce na obu ówczesnych konsolach, a także na handheldzie.
Dante’s Inferno stosunkowo luźno korzysta z motywów Boskiej Komedii - tutaj przewodnikiem poszukującego duszy żony głównego bohatera również jest Wergiliusz, ale książkowy Dante nie musiał sobie dosłownie wyrąbywać drogi przez zastępy demonów. Gameplayowo gra czerpie garściami z God of War: zafiksowana kamera, kombosy, znajdźki, wreszcie brutalność - piekielny pomiot ginie często, zanim się w ogóle zorientuje, co go trafiło.
Wciąż jestem pod wrażeniem wyobraźni autorów - kolejne kręgi i bossowie są często bardzo pomysłowi, łącząc przeróżne motywy i symbolikę. I do teraz bawi mnie, jak to Dante nagle zaczyna ogarniać, że wyrzynanie innych ludzi w czyjeś imię nie należy do zbożnych czynów. Lepiej późno niż później, choć jak już wiemy, zapowiadanej przez epilog kontynuacji już się niestety nie doczekamy.