Offline
Shellshock 2: Scieżki Krwii to gra z akcją osadzoną w Wietnamie w roku 1969. Nasz „neutragonista” o imieniu Nate chce ocalić swojego zaginionego brata Cala. Wiecie, nawet chciałem mu pomóc, do czasu. Dokładniej rzecz ujmując do czasu w którym gra nie spowodowała u mnie totalnej frustracji.
Gdy po raz pierwszy włączyłem grę znalazłem się w zadymionym, zawalonym gruzem pomieszczeniu. Gra mi się lekko przycinała, ale doszedłem do wniosku, że to może być normalne, bo to w końcu pierwsza rozgrywka, na pewno silnik doczytuje elementy, ponadto na pewno dym obciąża silnik. No nic. Idę dalej, a tam nic się nie zmienia. Zaczyna mnie denerwować zacinanie się i brak odpowiedzi ze strony myszki (co miało swoje dobre strony, ponieważ mogłem przez kilkadziesiąt minut ćwiczyć strafe’owanie). Okazało się potem, że gra bardzo słabo obsługuje wysokie rozdzielczości. Na to pomogło zmniejszenie jej do minimum, no ale bez przesady. Nawet na rozdzielczości 800x600 gra potrafi się przyciąć, co jest dość dziwne. Czyżbyśmy padli ofiarą złej optymalizacji?
Teraz ponarzekam trochę o gameplayu. Ten element także odprowadził mnie do szału, ponieważ niemalże cała gra polega na zabawie z twórcami w kotka i myszkę na zasadzie „czy on pomyśli o tym samym oknie co my” lub „ciekawe czy w całym mieście znajdzie tą właściwą drabinkę”, a jedynym wyznacznikiem tego czy się jednak poruszamy do przodu z fabułą są marne Qucik Time Eventy (dalej: QTE). Owe QTE polegają na wciskaniu wariacji od jednego do czterech klawiszy z zakresu WSAD i nie są jakoś specjalnie wymagające, ale ich realizacja jest pożałowania godna. Głównie dlatego, że widać iż niektóre z nich są po prostu wciśnięte na siłę. Podczas misji w starej willi (jak mniemam francuskiej) jeden z zakażonych podbiega do nas z drugiego końca korytarza podczas gdy my nie jesteśmy w stanie wykonać żadnego ruchu i czekamy na niego kilka sekund.
Jeśli jeszcze wam mało, to mam dla was jeszcze kilka absurdów i niedociągnięć do zaserwowania. M-16A2 używane w 1969 roku, strzelba korzystająca z tej samej amunicji co AK47 czy używanie świec dymnych w ciasnych tunelach wykopanych przez Vietkong, to jeszcze nic. W grze istnieje kilka, moim zdaniem, poważnych aktów niekonsekwencji. Przytoczę wam kilka. Jestem z moim oddziałem w okopach, cel misji każe mi przesunąć się naprzód i walczyć dalej z zakażonymi. Tak też robie i nagle, zza pleców wyskakują mi niemilce, z kierunku w którym przed chwila była dość poważnie uzbrojona grupa amerykanów. Drugim jest taki, że w Wietnamskim więzieniu leży dość dużo trupów amerykańskich żołnierzy. Nic nie byłoby w tym dziwnego gdyby nie fakt, że żołnierze są w pełnym oporządzeniu i maja przy sobie karabiny. Ostatnim jest już pierwsza misja, gdzie po jednej stronie budynku jest noc a po drugiej już świta. Dość szybka zmiana jak na kilka sekund truchtu.
Kolejna porcja nie będzie skierowana do Rebellionu lecz do Cenegi. Będzie ona dotyczyła tłumaczenia. Jak to powiedział chyba George Bernard Shaw: „Przekłady są jak kobiety. Piękne nie są wierne, wierne nie są piękne”. Tutaj jednakże ani wiernie ani pięknie nie jest. Błędy takie jak na przykład przetłumaczenie „płytka Petriego” zamiast „szalka Petriego” jak powinno być, tudzież „You go first” jako „Panie przodem” to standard. Dodatkowo, nasz język jest tak bogaty w słowa, których w towarzystwie nie powinno się wymawiać, a tłumacze używają tylko jednego jako substytutu słowa „fuck” używanego w różnych kontekstach.
Tyle czasu narzekałem, no ale nie jest to gra, która ma same minusy. Może i fabuła jest płytka, mechanika gry śmieszna, a to że gra mówi ci kiedy masz się bać nie dość, że eliminuje element strachu to jeszcze jest śmieszne, ale trzeba przyznać iż gra jest dość różnorodna pod względem lokacji. Walczyć możemy na terenie miasta, dżungli (walka przerwana jest sekwencją obrony rozwalającego się drewnianego kościoła) czy chociażby w ruinach świątyni azjatyckich bóstw. I tak na prawdę jest to chyba jedyny plus tej produkcji, bo naprawdę nic innego pozytywnie nie zaskakuje. Co więcej, wszystko inne jest brzydkie, nie na miejscu lub źle zrobione.
Podsumowując, Shellshock 2: Blood Trails to gra wręcz idealna za cenę za którą ją kupiłem czyli 4.99zł. Więcej nie opłaca się za nią dawać, chyba że jesteście skrajnymi masochistami i lubicie znęcanie się nad swoim umysłem. Tudzież może być grą idealną do ćwiczenia własnej woli podczas przechodzenia jej na coraz trudniejszych stopniach trudności i odkrywaniu aż dwóch zakończeń gry.
Screeny znajdziecie na dole strony: CLICK!
Gdy po raz pierwszy włączyłem grę znalazłem się w zadymionym, zawalonym gruzem pomieszczeniu. Gra mi się lekko przycinała, ale doszedłem do wniosku, że to może być normalne, bo to w końcu pierwsza rozgrywka, na pewno silnik doczytuje elementy, ponadto na pewno dym obciąża silnik. No nic. Idę dalej, a tam nic się nie zmienia. Zaczyna mnie denerwować zacinanie się i brak odpowiedzi ze strony myszki (co miało swoje dobre strony, ponieważ mogłem przez kilkadziesiąt minut ćwiczyć strafe’owanie). Okazało się potem, że gra bardzo słabo obsługuje wysokie rozdzielczości. Na to pomogło zmniejszenie jej do minimum, no ale bez przesady. Nawet na rozdzielczości 800x600 gra potrafi się przyciąć, co jest dość dziwne. Czyżbyśmy padli ofiarą złej optymalizacji?
Teraz ponarzekam trochę o gameplayu. Ten element także odprowadził mnie do szału, ponieważ niemalże cała gra polega na zabawie z twórcami w kotka i myszkę na zasadzie „czy on pomyśli o tym samym oknie co my” lub „ciekawe czy w całym mieście znajdzie tą właściwą drabinkę”, a jedynym wyznacznikiem tego czy się jednak poruszamy do przodu z fabułą są marne Qucik Time Eventy (dalej: QTE). Owe QTE polegają na wciskaniu wariacji od jednego do czterech klawiszy z zakresu WSAD i nie są jakoś specjalnie wymagające, ale ich realizacja jest pożałowania godna. Głównie dlatego, że widać iż niektóre z nich są po prostu wciśnięte na siłę. Podczas misji w starej willi (jak mniemam francuskiej) jeden z zakażonych podbiega do nas z drugiego końca korytarza podczas gdy my nie jesteśmy w stanie wykonać żadnego ruchu i czekamy na niego kilka sekund.
Jeśli jeszcze wam mało, to mam dla was jeszcze kilka absurdów i niedociągnięć do zaserwowania. M-16A2 używane w 1969 roku, strzelba korzystająca z tej samej amunicji co AK47 czy używanie świec dymnych w ciasnych tunelach wykopanych przez Vietkong, to jeszcze nic. W grze istnieje kilka, moim zdaniem, poważnych aktów niekonsekwencji. Przytoczę wam kilka. Jestem z moim oddziałem w okopach, cel misji każe mi przesunąć się naprzód i walczyć dalej z zakażonymi. Tak też robie i nagle, zza pleców wyskakują mi niemilce, z kierunku w którym przed chwila była dość poważnie uzbrojona grupa amerykanów. Drugim jest taki, że w Wietnamskim więzieniu leży dość dużo trupów amerykańskich żołnierzy. Nic nie byłoby w tym dziwnego gdyby nie fakt, że żołnierze są w pełnym oporządzeniu i maja przy sobie karabiny. Ostatnim jest już pierwsza misja, gdzie po jednej stronie budynku jest noc a po drugiej już świta. Dość szybka zmiana jak na kilka sekund truchtu.
Kolejna porcja nie będzie skierowana do Rebellionu lecz do Cenegi. Będzie ona dotyczyła tłumaczenia. Jak to powiedział chyba George Bernard Shaw: „Przekłady są jak kobiety. Piękne nie są wierne, wierne nie są piękne”. Tutaj jednakże ani wiernie ani pięknie nie jest. Błędy takie jak na przykład przetłumaczenie „płytka Petriego” zamiast „szalka Petriego” jak powinno być, tudzież „You go first” jako „Panie przodem” to standard. Dodatkowo, nasz język jest tak bogaty w słowa, których w towarzystwie nie powinno się wymawiać, a tłumacze używają tylko jednego jako substytutu słowa „fuck” używanego w różnych kontekstach.
Tyle czasu narzekałem, no ale nie jest to gra, która ma same minusy. Może i fabuła jest płytka, mechanika gry śmieszna, a to że gra mówi ci kiedy masz się bać nie dość, że eliminuje element strachu to jeszcze jest śmieszne, ale trzeba przyznać iż gra jest dość różnorodna pod względem lokacji. Walczyć możemy na terenie miasta, dżungli (walka przerwana jest sekwencją obrony rozwalającego się drewnianego kościoła) czy chociażby w ruinach świątyni azjatyckich bóstw. I tak na prawdę jest to chyba jedyny plus tej produkcji, bo naprawdę nic innego pozytywnie nie zaskakuje. Co więcej, wszystko inne jest brzydkie, nie na miejscu lub źle zrobione.
Podsumowując, Shellshock 2: Blood Trails to gra wręcz idealna za cenę za którą ją kupiłem czyli 4.99zł. Więcej nie opłaca się za nią dawać, chyba że jesteście skrajnymi masochistami i lubicie znęcanie się nad swoim umysłem. Tudzież może być grą idealną do ćwiczenia własnej woli podczas przechodzenia jej na coraz trudniejszych stopniach trudności i odkrywaniu aż dwóch zakończeń gry.
Screeny znajdziecie na dole strony: CLICK!