Resident Evil 4 [recenzja]

Offline
guy_fawkes //grupa Stara Gwardia » [ Hamster\'s Creed (exp. 8866 / 10800) lvl 13 ]0 kudos



Obrazek



Sporządzanie bilansów, zestawień czy innych tego typu wykazów to powszechna praktyka pod koniec roku. Zastanawiamy się, ilu przyrzeczeń złożonych przede wszystkim samym sobie kilkanaście miesięcy temu udało się dochować, a nawet jeśli coś nie wyszło, zawsze można złożyć nowe obietnice. Ja jednak wolałem nie czekać i zdążyć przejść Resident Evil 4, zanim zawita nam rok końca świata. I Euro w Polsce. Używać wymiennie.



Obrazek


Cecylia dopiero po zdjęciu bandaży miała się przekonać, że plastyka nosa u wioskowego szamana była wątpliwą inwestycją



„ALE TY SIĘ BOISZ MYSZY [HO HO HO!]
TAK JAK MAŁO KTO! JAK MAŁO KTO!”

Już po pierwszych minutach z japońskim surival horrorem zacząłem posądzać samego siebie o ukryte skłonności masochistyczne. Z racji swego dalekowschodniego rodowodu Resident Evil 4 po prostu musiał się czymś wyróżniać na tyle, by już na pierwszy rzut każdy pojął, że tak naprawdę widzimy w nim świat skośnymi oczami. Padło zatem na obsługę myszy, której zwyczajnie… nie ma. Coś takiego wybaczam pierwszemu Quake’owi czy innej grze z zeszłego wieku, ale w szpili A.D. 2007 jest to po prostu NIE DO POJĘCIA. Od dawna wiadomo, że Japończycy nie traktują poważnie PC jako platformy do grania, więc cieszmy się, że konwersja tej znakomitej gry w ogóle się na blaszakach pojawiła. Na dodatek dostaliśmy port z PS2, a nie z oferującego najwyższą jakość Game Cube’a. Odbiło się czkawką wśród recenzentów i niestety większość słów krytyki znajduje poparcie w rzeczywistości: w porównaniu do innych gier wydanych w 2007, grafika w RE4 jest słabawa. Celowo powstrzymałem się od sformułowania „brzydka”, gdyż broni się modelami postaci i nadal prezentuje dobry poziom (ponura paleta barw tylko dodaje jej klimatu), ale nie ma co stawać w szranki ze swymi wypasionymi rówieśnikami. Szkoda, że ekipa robiąca port zbagatelizowała potencjał PC nie podciągając oprawy graficznej. Dołóżmy do tego FPS zablokowany na 30 (podczas rozmów przez telefon schodzi do… 12), okresowe wysypywanie się gry przy dłuższej sesji, konfigurator opcji w odrębnej aplikacji i potwierdzenia wyjścia w okienku, a dochodzimy do przypuszczeń, że całość to kropka w kropkę wersja konsolowa z zaszytym emulatorem. Mało? Otóż w opozycji do braku obsługi myszy stoi kilka predefiniowanych ustawień dla różnych padów.

Coś tam Japończycy na pewno zmienili, gdyż podczas gry na klawiaturze wyświetla w QTE jej klawisze, zaś pod względem rozdzielczości silnik urzeka znakomitą skalowalnością. Niemniej jednak jeśli ktoś dysponuje sporą ilością wolnego czasu, a jeszcze większą cierpliwości i chęci, może grać tylko na klawierce, dokonując cudów ekwilibrystyki w Quick Time Eventach. Co prawda istnieje mod robiący użytek z gryziona, ale z racji tego, że frustrował jeszcze bardziej, zacisnąłem zęby i przeszedłem Resident Evil 4 jak Japończyk przykazał, czyli na padzie, co w tego typu grze było dla mnie absolutnym novum. Początki wspominam jako istną orkę na ugorze, ale z biegiem czasu szło mi coraz lepiej. I takie wyjście doradzam każdemu, kto chce zapoznać się z tym tytułem właśnie na PC. Podziękujecie mi po pierwszym lepszym, bardziej złożonym QTE.



Obrazek


Ra Ra Rasputin
Russia's greatest love machine!



NOWE-STARE POSTACI
Nie należę do graczy, którzy łatwo odpuszczają, ale w RE4 nawet nie musiałem walczyć ze sobą, by grać dalej, gdyż czwarty Biohazard wynagrodził mi z nawiązką trud włożony w pokonywanie kolejnych etapów w egzotyczny dla mnie sposób. Ogromne wrażenie robi praca, jaką włożyli autorzy w uczynienie ze swego dzieła czegoś na wzór prawdziwego filmu – masa cut-scenek, świetne postaci, różnorodna rozgrywka czy przede wszystkim – wciągająca, interesująca fabuła pokazują język każdemu, kto strzelił focha przy pierwszym kontakcie. Intro w pewnym stopniu wprowadza w świat gry, który przecież w trakcie trzech poprzednich części dorobił się swojej historii. Mimo to ktoś dopiero rozpoczynający przygodę z serią niezbyt zrozumie relacje pomiędzy Leonem Kennedym (głównym bohaterem gry) a Adą Wong czy Albertem Weskerem. Na szczęście nie przeszkadza to w chłonięciu nowej opowieści.

Od czasu trzeciej odsłony datowanej na rok 2000, RE przeszedł sporo zmian. Jedna z większych rewolucji to odejście od statycznej, zafiksowanej kamery na rzecz dynamicznej, zawieszonej nad ramieniem postaci, czyli standardowej dla współczesnych TPS-ów. Uczyniło to z Resident Evil pełnowartościowy tytuł akcji w dzisiejszym rozumieniu. Gdy już gracz typowo pecetowy pokona awersję do pada, musi stawić czoła jeszcze jednemu ograniczeniu – otóż w świecie Biohazardu albo chodzisz, albo strzelasz. Po trosze wynika to ze specyficznego sterowania, w którym celuje się prawym bumperem, a strzela (trzymajmy się nomenklatury kontrolera od X360) przyciskiem X. W takim układzie manipulowanie celownikiem za pomocą prawej gałki byłoby cokolwiek problematyczne. Sprawy nie ułatwia żaden auto aim, więc gracz zdany jest wyłącznie na własne umiejętności. I na grę, bo przy wyborze niskiego poziomu trudności niektóre fragmenty poziomów zostają pominięte bez szkody dla fabuły. Do tego charakterystycznego dla serii wymogu pozostawania w miejscu podczas prowadzenia ognia dostosowano tempo akcji – przeciwnicy nie mają przytłaczającej przewagi liczebnej, jak również stosunkowo wolno przebierają swoimi nogami czy tam mackami.



Obrazek


O tak proszę państwa, wspaniały telemark! Noty od sędziów 19.0, 18.5, 19.0 i 20.0!



MACANIE GRACZA
Są jednak na tyle zróżnicowani, że zasługują na osobny akapit. Kto zna filmowe Residenty zapewne spodziewa się setek zombie, tymczasem wbrew stereotypowi, w RE4 nie ma… ani jednego chodzącego truposza! Fabuła gry przywiodła Leona Kennedy’ego do strasznie egzotycznego zarówno dla Japończyków, jak i Amerykanów zakątka świata – Europy, a konkretnie do małej, hiszpańskiej wioski. To właśnie tutaj widziano dziewczynę przypominającą Ashley, porwaną córkę prezydenta USA, której ochroniarzem został Leon. Zamiast spławić wścibskiego agenta autochtoni rzucają się na niego z widłami, sierpami i czym popadnie, pałając żądzą mordu. Bynajmniej nie chodzi tutaj o jakieś związki zawodowe czy wysypywanie ziarna na tory, a o zwykłych wieśniaków, którzy na drodze machinacji pewnego schwarzcharakteru stali się jego posłusznymi, bezmyślnymi kukiełkami. Później do panteonu niewolników dołączają inżynierowie, żołnierze i inne dziwadła, ale wszystkich łączy jedno: obcy organizm w trzewiach. To właśnie jemu zawdzięczać będziecie przemiany i potworności rodem z horroru „Coś” czy inszych filmów z mackami w tle. Szeregowi przeciwnicy nie dość, że wyglądają dobrze, to na dodatek rewelacyjnie, naturalnie się poruszają i reagują na ostrzał – to nie bezwładne kłody, lecz normalne ciała – i tak np. pocisk posłany w nogę delikwenta na chwilę go zatrzyma, a w przypadku znajdowania się nad krawędzią strąci go w przepaść. Wykorzystywanie wszelkich okazji na budowanie własnej przewagi czy chociażby wyrównywanie szans to clue Resident Evil 4, bo amunicją trzeba gospodarować oszczędnie i z rozwagą. Nie chcecie chyba zostać z gołym nożem przeciwko tuzinowi wrogów? Gdyby to była jeszcze kosa z Hot Shots 2 albo chociażby Call of Duty, iskierka nadziei jeszcze by się tliła, ale nie w RE… Kiedy do obowiązków dojdzie jeszcze utrzymanie dziewczyny przy życiu dwa razy się zastanowicie, zanim postawicie stopę w nowym miejscu.



Obrazek


Już za tydzień kac-gigant



DOMY Z PAPIERU
Pragmatyczne podejście do rozgrywki to w zasadzie jedyny wyznacznik survival horroru w tej grze. Owszem, klimat jest, przez pierwsze rozdziały nawet bardzo mroczny (na co wpływa także świetne, sugestywne udźwiękowienie), a wszystko skrywa tajemnica, lecz daremnie tutaj szukać momentów rodem z Dead Space czy Call of Cthulhu, a przynajmniej ja nie potrafię takich sobie przypomnieć. Trudno jednak się wczuć, gdy myśli zaprzątają rozważania, dlaczego Leon i każda inna postać nie potrafią zejść po drabinie, lecz skaczą, obojętnie z jakiej wysokości? Jaśnie panienkę pierwszą córuś USA potrafię zrozumieć, ale wyszkolonego agenta? Albo dlaczego drewnianą skrzynię można rozbić nożem, ale kartonowe pudło pozostaje nietykalne (wszechpudło…?) – bo sama fizyka jest w tej grze niczego sobie, i to bez żadnych ceregieli typu PhysX. Cóż, w kraju, gdzie domy robi się z papieru i wymyśla dziwaczne teleturnieje wszystko jest możliwe…

Za inventory służy walizka. Pojęcia nie mam, gdzie ją Leon trzyma (a tym bardziej Ada, bohaterka misji dodatkowych), z której korzystanie to istny pokaz japońskiej mentalności. Co z tego, że Leon ma 2 kabury, skoro ich nie używa? Tutaj nie istnieje coś takiego jak szybki dostęp, wszystko odbywa się za pomocą grzebania w tym nie wiadomo-gdzie-skitranym neseserku. Całe szczęście, że pauzuje on akcję, bo inaczej gra byłaby dużo, dużo bardziej wymagająca. Zakładam, że podziwiałbym teraz dziury w monitorze i mocno sfatygowaną klawiaturę.



Obrazek


Taki tam lansik na wiosce z nowym ajfonikiem



WHAT ARE YOU SELLIN’, STRANGER?
Eksplorując wyśmienicie zaprojektowane, klimatyczne lokacje odkrywamy skarby, zapasy i rozwiązujemy niekiedy bardzo pomysłowe zagadki. Borykamy się także z zapisem gry tylko w ustalonych miejscach (poprzez maszyny do pisania), rozstawionych często jak włosy na łysiejącej glacy – dwa prawie obok siebie, a następny za godzinę , ale za to można się do nich wracać. Za znalezione klejnoty nabywamy u handlarzy ze skłonnościami ekshibicjonistycznymi sprzęt i ulepszamy już posiadany. Arsenał należy jednak dobierać z rozwagą, bo niepotrzebnych elementów nie można nigdzie przechować – albo je sprzedajecie, albo wyrzucacie. Proste elementy RPG widać także w rozbudowie paska zdrowia, czego dokonujemy łącząc różne zioła. Żadne pieniądze nie otworzą nam za to drzwi do składów amunicji – dostaniemy pełny magazynek z nową giwerą i tyle. Reszty trzeba sobie szukać, więc strzelanie na lewo i prawo to wybitnie kiepski pomysł. Z drugiej strony sprzedawcy udostępnią Leonowi nieograniczony jej zapas na strzelnicy by popatrzeć, jak ten niszczy tekturowych przeciwników i wynagrodzić go za dobre wyniki. Trzeba też uważać, by przypadkiem tych kupców nie zabić z uwagi na ich powodujący ciarki na plecach głos i oczka, niekiedy jarzące się niezbyt przyjaznym kolorem…

Znakomitych, angielskich głosów nie zastąpiono polskimi, całość oprawiając w kinową lokalizację. Gdzieniegdzie tłumacze pominęli pewne kwestie, przede wszystkim wygłaszane przez Ashley. Za to z urzędu przełożyli ostrzeżenie o wulgaryzmach, choć prawdziwego bluzgu nie uświadczyłem – nawet jedno ze słów, które można by dosadniej oddać w naszym języku, przetłumaczono na „zbiesić”. Daleki jestem jednak od stwierdzenia, że RE4 jest nachalnie ugrzecznione – nie, ta gra po prostu nie potrzebuje niewybrednych epitetów, by swoje osiągnąć – czyli wprowadzić gracza w odpowiedni klimat.



Obrazek


A sąsiadki nie wierzyły, gdy mówiła, że ma męża potwora...



STAROŻYTNOŚĆ SPRZED ERY DLC ŁUPIONEGO
Jak już wspomniałem, Resident Evil 4 wciąga strasznie i nie mam w tym ani krztyny koloryzowania, bo równie dobrze mógłbym z tej gry drzeć pasy, gdyby nie wynagrodzono należycie mojej cierpliwości. Autorzy starali się, by gracz nie popadł w rutynę i udało im się nader dobrze – różne są zagwozdki, przeciwnicy, lokacji, bossowie (na każdego inny sposób, ale po jego wykoncypowaniu niezniszczalny uprzednio niemiluch szybko idzie do piachu) i sama rozgrywka, która dzięki QTE nabiera dodatkowej atrakcyjności. Znajdą się także etapy, gdzie sterujemy inną postacią (na co-opa trzeba jednak poczekać do RE5), zaś rozgrywka z jej perspektywy wygląda nieco inaczej. Czwarty Biohazard to także zabawa na długie godziny, bo pomijając główną opowieść mamy jeszcze sporo dodatkowego contentu, w tym wystarczające na ok. 5h misje z Adą Wong, dzięki którym historia Leona zostaje uzupełniona dodatkowym wątkiem. Nie wiem, jak ta piękność to robi, ale jej imponującej zręczności nie krępują ani długa suknia, ani szpilki. To prawdziwy James Bond w spódnicy, który prosto z akcji w terenie mógłby infiltrować wieczorne przyjęcie, wydawane przez czarny charakter. Szkoda tylko, że nie pogłębiono w jej przypadku immersji większą ilością QTE we wstawkach filmowych. Znalazło się także inne rozszerzenie z tą postacią w roli głównej, lecz niemal pozbawione fabuły, a co gorsza – nieco nielogiczne względem tego, co widziałem uprzednio. Na dodatek, wszędzie bijemy tego samego bossa… Ubolewam także, że nowych lokacji jest tu jak na lekarstwo – niemalże wszystko praktykuje recykling miejscówek z głównego wątku; niekiedy też całkowicie na siłę musimy biegać z jednego końca mapy na drugi. Ostatni bonus to już gratka dla maniaków, lubujących się w rekordach – lądujemy w wybranej lokacji i eksterminujemy wrogów. Dobry rezultat odblokowuje nową postać, a poprzednie dodatki – nowe bronie czy stroje.
To wszystko oczywiście za darmo, dostępne od razu z grą. Dziś wykrojono by z tego kilka DLC…



Obrazek


Zombie, czy nie - tak czy inaczej trzeba być bezmózgim kretynem, żeby przyjść z pałką na strzelaninę...



LEON ZAWODOWIEC
Resident Evil 4 do szczętu mnie zafascynował. Dotychczas znałem tylko ostatnią, piątą część, która teraz wydaje mi się jakby gorsza. Względna brzydota tej gry zostaje szybko zapomniana, a kolejne, długie rozdziały radują złożonością i dużym naciskiem na fabułę. Lalusiowata prezencja Leona błyskawicznie schodzi na bok, ustępując miejsca sympatii do tej postaci. Gdyby jeszcze należycie przyłożono się do konwersji miałbym kolejny tytuł, do którego zawsze miło by było wrócić. A i bez tego mam co wspominać!

PLUSY:
- dobra, ciekawie opowiadana fabuła
- intrygujące postaci oraz bossowie
- różnorodna rozgrywka
- lokacje
- niezły klimat
- długa kampania, dodatki

MINUSY:
- jako konwersja leży
- za mało horroru
- kilka niedorzeczności
- recykling lokacji w dodatkowych misjach

WERDYKT: 80%

Obrazek




Offline
IgI123 //grupa Growi Bohaterowie » [ Tommy Vercetti (exp. 18750 / 24300) lvl 15 ]0 kudos
Cytat: Recka
Od dawna wiadomo, że Japończycy nie traktują poważnie PC jako platformy do grania, więc cieszmy się, że konwersja tej znakomitej gry w ogóle się na blaszakach pojawiła.

Nie zgodzę się tym. Prawda, poziom konwersji 4-ki leży i kwiczy, ale 5-ka to już najwyższa jakość. Dumny Zresztą, DMC3 i 4 też nie były złe.

Offline
Sadzio //grupa Stowarzyszenie Płatnych Morderców » [ Ahmed Terrorysta (exp. 467 / 800) lvl 8 ]0 kudos
Bardzo fajnie napisana recenzja, nie zgodzę się jedynie z rozwodem na temat sterowania (klawisze klawiatury można bez problemu konfigurować ,,pod siebie" tak, że gra się bardzo wygodnie) oraz z czasem przechodzenia gry (główny wątek można ukończyć w 2 godziny już za 2-3 podejściem, natomiast misję Ady w niecałą godzinę Uśmiech

Offline
guy_fawkes //grupa Stara Gwardia » [ Hamster\'s Creed (exp. 8866 / 10800) lvl 13 ]0 kudos
Sterowanie oceniłem takie, jakie jest na standardzie. Czas przechodzenia, jak sam napisałeś, zależy od znajomości gry. To było moje pierwsze podejście, jeszcze nie wiedziałem co do czego, a poza tym bardzo często wracałem się do maszyny do pisania, stąd też uzbierało się akurat tyle godzin. Uśmiech

Liczba czytelników: 475815, z czego dziś dołączyło: 0.
Czytelnicy założyli 53787 wątków oraz napisali 675836 postów.