Borderlands [recenzja]

Offline
guy_fawkes //grupa Stara Gwardia » [ Hamster\'s Creed (exp. 8866 / 10800) lvl 13 ]0 kudos



Obrazek



Z mnóstwa dotychczasowych gier i filmów wyziera jedno znaczenie słowa „Pandora”: „uciekaj, gdzie pieprz rośnie”. W mitologii greckiej funkcjonuje jako tzw. puszka Pandory, gdzie zamknięto największe nieszczęścia i właśnie w takiej postaci ów pojemnik na potworne bibeloty zagrał w Legendary. James Cameron natomiast ochrzcił takim mianem ojczystą planetę niebieskich elfo-smerfów, miejsce akcji „Avatara” – cudowny, zielony raj, który najlepiej podziwiać zza pancernej szyby wojskowego transportera. Podobnie uczynił Geabox Software, lecz tam Pandorę mianem arkadii określiłby wyłącznie człowiek na tyle obłąkany, by dać sobie wmówić istnienie ogromnego skarbu, pogrzebanego gdzieś w piachach tego kosmicznego „in the middle of nowhere”.



Obrazek


Grasz sobie, człowieku, w FPS-a, a tu Ci nagle jakiś "Kolejny poziom!" wyskakuje...



CZWORO WSPANIAŁYCH
W legendę o garnku złota na końcu tej szaro-burej tęczy uwierzyło czterech śmiałków, a jej prawdziwość zweryfikuje wybrany przez gracza bohater. Obojętnie, czy to będzie Roland – typowy żołdak, Mordechaj – chuchrowaty miłośnik snajperek, Lilith – kobieta, od której emanuje wewnętrzny blask czy Cegłówka – wielki osiłek; każdy z nich po drodze do tajemniczych bogactw uśmierci tysiące wrogów przeróżnego autoramentu i przy okazji wyrośnie na takiego koksa, że gdyby to on/ona trafił/-a na Cameronowską zieleninę, nie potrzebowałby/-ałaby przerośniętych ważek, by w pojedynkę rozpędzić ludzką szarańczę na cztery strony wszechświata.



Obrazek


"Ty! Jeszcze krok i idziesz do piachu!... Żałuj, że nie widzisz teraz swojej gęby!"
Czyżby aż tak było widać, że wcześniej nie grałem w żadnego RPS-a...?



HACK’N’SHOOT
Czysty skill nie wystarczy, by stawić czoła każdemu niebezpieczeństwu w Borderlands – esencję tej gry stanowi bowiem przeniesienie hack’n’slasha w konwencję pierwszoosobowej strzelaniny. Zrodzony w ten sposób nowy gatunek – RPS (Role Playing Shooter) - pozwolił na małżeństwo dwóch, wydawałoby się zupełnie różnych przepisów na rozgrywkę. Naprowadzenie celownika na wraży czerep i wduszenie cyngla to dopiero początek drogi, jaką przebywają wirtualne pociski, nim wywrą (bądź nie) pożądany skutek, gdyż w tle nieustannie pracuje złożona maszyneria obliczająca szanse na zwycięstwo. To ostatnie zależy przede wszystkim od poziomów naszego i przeciwnika, a dopiero na końcu, co wydaje się najdziwniejsze, od statystyk posiadanej broni – wystarczy bowiem wbić ten sam level co wróg lub go przekroczyć, by dotychczasowe nemezis nagle padło od kilku pocisków z pukawki, która wcześniej zabierała mu w porywach garść HP na magazynek.



Obrazek


Ups... Chyba przestrzeliłem słoiczek z żurawiną dla potrzebujących. Uff... kamień z serca. To tylko krew



WĄSKA GARDZIEL
Taka zero-jedynkowa kalkulacja, przywodząca na myśl grę w Marynarza (również w kwestii podatności/odporności na żywioły), troszkę niszczy radość płynącą z Borderlands. Stanowiąca wyzwanie, lecz jednocześnie niefrustrująca rozgrywka mieści się w wąskim gardle ok. 3-4 leveli poniżej nieprzyjaciela i tyleż samo powyżej. Wszelkie odstępstwa od tego stanu gra sygnalizuje czaszką przy poziomie niemilca (jeśli wkurzenie go równa się natychmiastowej wklepie), albo sprowadza się do całkowitego pogromu w przypadku „wypasionego” herosa. Z racji faktu, że ustrojstwo po drugiej stronie lufy nie rozwija się wraz z graczem, lecz jego poziom na sztywno przywiązano do miejsca występowania wystarczy sumiennie ciułać „ikspeki”, by niebawem móc spokojnie zapuszczać się w każdy zakątek obecnie eksplorowanej lokacji. Nawet bossom wykruszają się wtedy zęby jadowe i to obojętnie, czy mierzymy do kogoś swojej postury, czy też musimy się cofnąć o dobre kilkadziesiąt metrów, by zmieścić całą mendę w jednym kadrze. Oczywiście, każde kolejne podejście do gry tą samą postacią będzie trudniejsze, ponieważ tempo grindu maleje, lecz ilu graczom będzie się chciało tyle wysiedzieć na Pandorze?



Obrazek


Co prawda brak zleceniodawcy, ale to zapewne Holly Moore



BAJECZNA NIEREALNOŚĆ 3.0
Na pewno sporej grupie, lecz zdecydowanie nie wszystkim, i to nawet pomijając cztery dodatki DLC, które dotychczas wydano. Odliczając ten zgrzyt zostaje nam jednakże ogromna dawka miodności, gdyż Borderlands urzeka świetną grywalnością, jak również światem podanym w przerysowanej, humorystycznej konwencji, skąpanym w charakterystycznej, bardzo ładnej, cel-shadingowej oprawie i niezłym, choć oszczędnym udźwiękowieniu. Zakładanie, że pustkowia nie mają w zanadrzu niczego atrakcyjnego do zaoferowania jest niczym postrzeganie auta WRC wyłącznie przez pryzmat jego wizualnego podobieństwa do seryjnego modelu – stworzone przez siebie uniwersum Gearbox starannie dopracował, przez co na swój pustynny sposób jest zwyczajnie piękne i zróżnicowane. Nie znajdziecie w nim dwóch takich samych lokacji (pomimo braku generatora losowych poziomów), a każda w jakiś sposób odcina się od reszty – a to jest pełną bandytów jaskinią, a to starą kopalnią, a jeszcze gdzieś indziej małym miasteczkiem pośrodku złomowiska. Łatwo tutaj o jakieś postapokaliptyczne skojarzenia, lecz Borderlands nie zmierza w tym kierunku – po prostu na Pandorę przylatują jedynie ci, którzy naprawdę nie mają co ze sobą zrobić, albo szaleńcy pokroju protagonisty szukający mitycznego skarbu – japońskich turystów cykających fotki wszystkiemu co żyje i nie żyje tutaj zatem nie spotkacie.



Obrazek


Skoro już przy tym jesteśmy - wiecie, że Burski już wrócił?



„JEŚLI MUSISZ POPRAWIAĆ PO PIERWSZYM STRZALE, TO NA PEWNO NIE STRZELASZ Z JACOBSA”
Jest za to cała masa arcygłupich bandytów, pomyleńców (na czele z moimi faworytami – karłami wyposażonymi w strzelby, rozkosznie przewracającymi się po każdym strzale), żołnierzy oraz lokalna fauna. To wszystko i jeszcze więcej tylko czeka, by wypruć graczowi flaki/paść trupem i upuścić nieco cennego żelastwa. Od strony typowych cech hack’n’slashów wrzucono tu bowiem wszystkie wyznaczniki tego typu gier, wraz z ich absurdami, czyli w pierwszej kolejności lootem (w tym przypadku np. karabinami maszynowymi), wypadającym z martwych zwierząt. Nowe, coraz potężniejsze zabawki to oczywiście największa atrakcja. Myszkujemy zatem po wszystkich możliwych zakamarkach celem pobłogosławienia kolejną skrzynią, gdzie być może znajdziemy karabin szturmowy +2 więcej do obrażeń tudzież rzadki modyfikator klasy. Jeśli wierzyć dumnym i szumnym zapowiedziom autorów, unikatowych pukawek powinno tu być około… 17 milionów, podzielonych na karabiny szturmowe, snajperki, wyrzutnie rakiet itd. Tak olbrzymi zbiór nabito za pomocą prostej sztuczki - poszczególne giwery mogą się różnić nawet jednym, drobnym detalem. Dodatkowo arsenał rozparcelowano na wytwory kilku producentów, z których każdy dostarcza uzbrojenie o indywidualnych cechach, co doskonale ilustrują slogany w dystrybutorach. Do kilku podstawowych korpusów dołączane są różne celowniki, magazynki, całość okrasza się często efektem żywiołu i to wystarczy, by praktycznie każda pukawka rzeczywiście była niepowtarzalna.



Obrazek


Czasem lepiej nie wiedzieć, skąd to mrowienie



KAŻDEMU WEDLE UZNANIA
Szkoda, że tych zabawek nie da się rozbierać na części i dopiero z nich składać własne, jeszcze bardziej kozackie maszynki do mielenia wrogów, lecz i bez tego nie istnieje praktycznie nawet cień szansy, by w co-opie obok siebie znaleźli się dwaj gracze o takim samym wyglądzie (co prawda nie ma ingerencji w buźki czy pancerze, ale same kolorki ubrania wystarczą), a tym bardziej uzbrojeniu i, przede wszystkim, możliwościach. Każda z początkowych „klas” (tutaj utożsamianych z bohaterem) ma swoje drzewka rozwoju oraz inną umiejętność specjalną, np. żołnierz rozstawia automatyczną wieżyczkę, a łowca wypuszcza na wrogów swojego sokoła; zaś ów skill również także podlega modyfikacjom w pewnym zakresie. To także jedyne parametry, które rozwijamy wedle własnej woli, gdyż cała reszta (zdrowie itd.) grinduje się automatycznie. Ażeby zamknąć każdy możliwy backdoor do przypadkowego rendez-vous dwóch klonów, zaimplementowano dodatkowo poziomy wyszkolenia w obsłudze poszczególnych typów broni (tu grind jest bardzo logiczny, bo oparty na prostej zasadzie – im więcej z danej pukawki korzystasz, tym lepiej sobie z nią radzisz) i modyfikatory klas, zwiększające ich możliwości pod różnym kątem.



Obrazek


Na widok oprawy kopara dosłownie opada



BIGOSOWANIE RAZEM I NAWZAJEM
Wiele z tych umiejętności, jak również modyfikatorów tworzono z myślą o rozgrywce kooperacyjnej, czyli obowiązkowym wyposażeniu każdego szanującego się hack’n’slasha (a w tym przypadku raczej RPS-a). Dodatkowe bonusy dla wszystkich członków drużyny nadają wspólnemu przemierzaniu pustkowi wymiar taktyczny, oparty o współpracę, co niweluje sporo, wydawałoby się, prostych braków, np. typowego medyka – w tym przypadku nadrabia to żołnierz z wieżyczką wyposażoną w umiejętność leczenia. Są też 2-osobowe pojazdy (podczas samotnej rozgrywki również dostępne), które czynią hasanie po Pandorze szybszym i przyjemniejszym, zwłaszcza w momentach rozsmarowywania upierdliwców na masce. Generalnie co-op do 4 osób to bezdyskusyjny walor Borderlands i coś, czego zdecydowanie warto spróbować, nawet jeśli któryś z graczy pod względem levelu mocno odstaje od reszty – ikspeki płyną równym strumieniem do każdego, więc gra przez Internet czy też lokalnie to znakomity sposób, by szybko podbić swoją postać u boku dobrych kolegów. Jeśli komuś mało wyzwań i chciałby trybu PvP, zaspokoi swoje rządze na specjalnych arenach, albo też rzucając wyzwanie podczas rozgrywki, co przypomina nieco szlacheckie pojedynki – bijemy się tu i teraz, a zwycięstwa otrzymuje nie tylko satysfakcję. Nie muszę jednak mówić, że przez wzgląd na treść pierwszych akapitów startowanie do kogoś dużo potężniejszego mija się z celem. Są inne sposoby, by się poniżyć.

Pomimo tego sztucznego „wąskiego gardła” Borderlands wciąga niemiłosiernie i choć wiele gier pionierskich tworzących nowy gatunek zawiera mnóstwo błędów, Gearbox Software zbudował solidną bazę do sequela, który zresztą już zapowiedziano. Pytanie tylko, czy tym razem polski dystrybutor wyrobi się na czas ze spolszczeniem, bo znana z opóźnień w tej kwestii Cenega kazała graczom czekać na rodzime kreski i ogonki. Wykonano je solidnie, ale niestety gryzą się z wersjami gry pochodzącymi z cyfrowej dystrybucji, choć nie jest to problem nie do przejścia.



Obrazek


Wszelkie plugastwo Pandory - drżyj w posadach. Przyprowadziłem kumpli



DZIEWIĘCIOPALCY (A JAJCA MA TRZY)
Ubolewam też, że świat Pandory, jakkolwiek intrygujący, został potraktowany nieco po macoszemu, w kategoriach dekoracji do wykonywania dziesiątek questów pobocznych i głównych. Nawet najciekawszy element tego zapyziałego kawałka skały – Kłapacze, czyli małe, zwariowane roboty - zostały ledwo liźnięte. Co prawda poświęcono im osobne DLC, ale ich wątek zasługuje na pogłębienie już w samej podstawce. Nie chcę tutaj nikomu wmawiać bzdur, że w grze nastawionej na szybką akcję, wybuchy i tony wystrzelonego ołowiu ktoś będzie miał ochotę czytać opasłe tomiszcza historii planety, ale przydałoby się pociągnąć temat, jeśli nie całego świata, to przynamniej pojedynczych postaci. A tak mamy np. niejakiego Zeda, szalone alter-ego doktora Burskiego, który zostaje nam w pamięci wyłącznie jako ktoś, kto, nomen omen, burknie coś od niechcenia, zaś jego szczątkowe kwestie lepiej przeklikać, bo i tak nic w ten sposób się nie traci. Sytuację ratują nieco dzienniki Tannis, która zajmuje się badaniami losów obcej cywilizacji, poprzednich mieszkańców tego globu. Pozostawionej samej sobie kobiecie powoli odbija, zaś rejestrator głosu staje się niemym świadkiem jej postępującego fiksum-dyrdum. Reasumując szkoda, bo klimatyczny film startowy zdradzał zadatki na pościg za Księciem.



Obrazek


Drodzy fani Gwiezdnych Wojen - Wasz R2-D2 nie zdołałby wypikać czegoś takiego



ZABILI GO I UCIEKŁ
Borderlands kpi sobie nie tylko z własnych postaci, lecz również zapożyczonych z innych dzieł popkultury – np. gdzieś w środku gry dojdzie do pojedynku z pewnym szalonym kierowcą, który nie wyściubia nosa ze swojego pożeracza opuszczonych przez Boga i cywilizację dróg; innym razem natrafiamy na mrówki i gigantyczne młoty uderzające w podłoże, które je odstraszają. Równocześnie szydzi także z gracza, kiedy ten po kolejnym wczytaniu napotyka zrespawnowanego herszta bandytów, którego zabił podczas jednego z zadań pobocznych. To jednak nic przy questach z poszukiwaniem części różnych broni – ostatnią zawsze schowano w zupełnie innym miejscu, niż wskazuje to odpowiedni marker. Całe szczęście, że nadal w pobliżu. Sam świat przesadnie otwarty też nie jest, bo jeśli droga nie kończy się przepaścią, to wyjechanie poza dozwolony obszar grozi natychmiastowym rozstrzelaniem przez wieżyczki zamontowane na rogatkach. Niemniej jednak i bez tego udostępniono kawał przestrzeni do zwiedzenia.

Jedno jest pewne: Borderlands wszystkie karty postawiło na nieustanny grind i pchanie gracza do przodu. Jeśli ktoś z Was wykoncypował sobie dłuższy romans ze startową mieściną, gdzie wbije dziesiątki poziomów, myli się gdzieś o odległość Pandory od Ziemi – w toku kolejnych awansów ekwiwalent w doświadczeniu za przeciwnika z danej lokacji ciągle maleje aż do wartości 1. Bynajmniej nie znaczy to wcale, że jest tu niewiele do roboty – abstrahując od ilości samych zadań, istnieje jeszcze do zaliczenia cały wór wyzwań – kto ma cierpliwość, by zabić 2500 przeciwników za pomocą wyrzutni rakiet itp., poczuje się jak w domu. Miło też, że odrodzenie sięga wyłącznie do portfela, a nie paska ixpeków (a przedtem dodatkowo da szansę stanięcia na nogi).



Obrazek


"Drogi Mikołaju,
Pod choinkę chciałbym Pomocniczy Karabin Maszynowy, 26x3 do obrażeń i moduł granatów lepkich"



SYNDROM „JESZCZE JEDNEGO QUESTA”: OBECNY
Borderlands zamknąłem z uczuciem podwójnego niedosytu, z jednej strony spowodowanego rozczarowującym, przewidywalnym zakończeniem, a z drugiej nadal ściskającym żołądek gracza głodem kolejnych zadań. O mały włos nie dałem się ponownie wciągnąć w wir questów, by znaleźć jeszcze wartościowsze przedmioty i stać się tak potężnym, by móc zmiatać część gwiazd z nieba pstryknięciem palca. Apetyt zostawiam jednak albo na dodatki, albo na sequel. Tak czy inaczej – polecam.

PLUSY:
- wbijanie kolejnych leveli mocno wciąga
- niezłe połączenie FPS-a i hack’n’slasha
- mnóstwo sprzętu do znalezienia
- ciekawy, barwny świat
- oryginalna, ładna oprawa
- świetny co-op

MINUSY:
- „wąskie gardło” poziomowe
- mało ciekawe zakończenie
- trochę zmarnowany potencjał Pandory

WERDYKT: 80%

Obrazek



Liczba czytelników: 475799, z czego dziś dołączyło: 0.
Czytelnicy założyli 53764 wątków oraz napisali 675759 postów.