Assetto Corsa - graliśmy już w wersję dla PlayStation 4 (PS4)
Laserowo przeskanowane tory wyścigowe, samochody oddane bez pomijania choćby najmniejszego detalu, specjalnie pozyskane certyfikaty od ich producentów. Takimi hasłami reklamowana jest Assetto Corsa, która już trzeciego czerwca zaparkuje na dyskach posiadaczy konsol bieżącej generacji. Po dwóch godzinach obcowania z produkcją studia Kunos Simulazioni we wrocławskiej siedzibie Techlandu, wnoszę, aby gra była promowana dużo prostszymi słowami. Assetto Corsa jest tytułem wyścigowym faktycznie skupiającym się na samochodach, co, uwierzcie mi, nie jest do końca bezsensownym pleonazmem. Konsolowcy, zapnijcie pasy, bo nadjeżdża pierwszorzędny symulator.
Recenzenci najczęściej wytykają produkcjom traktującym o rywalizacji czterokołowców brak wyczuwalnych różnic między prowadzonymi pojazdami. Pod tym względem Assetto Corsa nie da pożywki do krytyki branżowym ekspertom. Tutaj zmiana samochodu kolosalnie wpływa na sterowanie. A wiecie co jest najlepsze? Zdołałem wyczuć to w stu procentach mimo gry na padzie. Do mojej dyspozycji oddany został alpha build gry, testowany od jakiegoś czasu przez wybranych dziennikarzy. Zaprezentowana wersja zawierała dwa tryby zabawy: Hot Laps oraz klasyczny wyścig. Wirtualnie odwiedzić mogłem dwa tory - jeden ulokowany w belgijskim Spa, drugi w słonecznej Barcelonie. Rozpocząłem za sterami pomarańczowego MCLarena P1. Nie lubię zgrywać cwaniaka, zwłaszcza za kierownicą, tak więc dodałem gaz do dechy, ale z włączonymi asystami jazdy.
Zacznę od tego, że samochody wyglądają identycznie jak w rzeczywistości. Deweloperzy dopieścili każdy szczegół wózków. Byłem pod wrażeniem pracy spojlera w MCLarenie - jak promienie słoneczne odbijały się od tylnego skrzydła w zależności od jego pozycji. Wnętrza bryk również zostały dokładnie odwzorowane. Stawiając na pełen realizm, możemy wyłączyć HUD i opierać się wyłącznie o deskę rozdzielczą. Moja kontrola nad samochodem sprowadzała się do kręcenia analogiem, ale mimo wszystko zdołałem wyczuć to i owo. MCLaren P1 świetnie wchodził w zakręty, mogłem pozwolić sobie na wciśnięcie do końca spustu R2, odpowiedzialnego za dodawanie gazu. Jednak dopiero przy zmianie auta na hybrydowe Ferrari FXX-K i ograniczeniu asyst dotarło do mnie jak słabym kierowcograczem jestem.
Ferrari FXX-K jest prawdziwą bestią, skrywającą pod maską ponad 1000 koni mechanicznych, na których musieli chyba jeździć sami Jeźdźcy Apokalipsy. Przy wyłączonym ABS-ie, wyłączonej kontroli trakcji i ograniczonej stabilizacji jazdy miałem spore problemy z utrzymaniem samochodowego potwora na wodzy. Włoska fura lubiła wpaść w turbulencję przy większych prędkościach, ale była też cholernie zwrotna. Po paru okrążeniach przypomniały o sobie uszkodzenia mechaniczne. Zbyt gwałtownym wciskaniem gazu zatarłem silnik i skrzynię biegów.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler