Dying Light - już graliśmy (PC)
Mimo że CD Projekt RED jest traktowane obecnie jak najlepsze polskie studio, tworzące gry AAA, nie byłbym przekonany co do tego, czy naprawdę zasługują na ten tytuł. Osobiście uważam, że bardziej należy się on innemu deweloperowi. Wrocławskiej drużynie, która od wielu lat przygotowuje wysokiej klasy projekty, a każde kolejne ich przedsięwzięcie jest bardziej dopracowane, emocjonujące i profesjonalne. Takie też jest Dying Light, z którego wersją preview obcuję od kilku dni.
Po odpaleniu szpili oglądamy niedługie intro, które wprowadza nas w ogólny klimat gry. Dowiadujemy się o epidemii, tym, że większa część ludzkości wymarła, a Ci, którzy pozostali przy życiu muszą bezustannie walczyć o przetrwanie. W sumie całość nie jest szczególnie odkrywcza, ale kiedy zaczynamy zabawę okazuje się, że nie jest to zwyczajna gra akcji, w której chodzi tylko i wyłącznie o ubijanie wszędobylskich nieumarłych.
Przykładem na to niechaj będzie już pierwsze zadanie, w którym musiałem włączyć rozstawione w mieście pułapki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż część z urządzeń wymaga kombinowania by do nich dotrzeć. Twórcy nie pokazują nam metody, a jedynie miejsce, do którego musimy się dostać. Trzeba ruszyć szarymi komórkami, aby wykombinować, że najlepsza droga, prowadząca do pobliskiego słupa energetycznego, wiedzie nas przez okoliczną halę. Najpierw wypada zawędrować na jej tyły, następnie wyskoczyć na belkę instalacyjną, z niej na lampę i dopiero na dach. Stamtąd wziąć rozpęd i przeskoczyć na lampę, zawieszoną na słupie energetycznym, stanowiącym miejsce montażu urządzenia, które mamy włączyć. To oczywiście tylko jeden przykład na to, że Dying Light nie jest klonem Left 4 Dead, ani innego Dead Island. To zupełnie odmienne doznanie, w którym eksploracja, biorąc pod uwagę gry FPP, jest wyniesiona na kolejny poziom.
Wracając do założeń, głównym bohaterem gry Kyle Crane. Trafia on do miasta zwanego Harran, a na miejscu niestety nie wszystko idzie po jego myśli. Ostatecznie jednak dociera do obozu ocalałych, jednego z kilku, co warto zaznaczyć. Od tej pory stara się dołożyć swoje trzy grosze do tutejszych działań i zapewnić przetrwanie mieszkańcom tzw. Wieży. Kilka minut później dowiadujemy się, że nie tylko zombie są tutaj zagrożeniem. Grupy ocalałych walczą ze sobą o surowce, a żeby zdobyć najważniejszy z nich, Antyzynę, są nawet w stanie zabić swoich pobratymców. W całym tym bajzlu musimy, po pierwsze, przetrwać, a po drugie, wypełnić pewną, niezwykle ważną i tajną misję. Dla kogo, o co w niej chodzi? Tego nie chciałbym zdradzać, bo to kluczowy element wątku fabularnego.
Struktura misji w Dying Light przypomina gry RPG. Mamy zatem duży (naprawdę) otwarty świat, po którym możemy się całkowicie swobodnie poruszać. Zwiedzając poszczególne lokacje szukamy przydatnych surowców (koniecznych do craftingu) i realizujemy zadania, zlecane nam przez postaci niezależne. Czasem robota popycha na przód główny wątek, a czasem – kiedy robimy quest poboczny – zarabiamy po prostu kasę, którą możemy później zainwestować w nowy ekwipunek. Co warte podkreślenia, dzięki zadaniom, niezależnie jakim, rozwijamy także swoje umiejętności.
System zdolności Crane’a jest bardzo intuicyjny, logiczny i łatwy do ogarnięcia. Protagonista, biegając, skacząc, poszukując surowców oraz walcząc z nieumarłymi, bezustannie zbiera doświadczenie. Te podzielone zostało na trzy kategorie, zależne od tego, co robimy. Dla przykładu, jeśli dużo biegamy po dachach gromadzimy punkciki, które poprawiają nasze zdolności atletyczne, a walcząc z zombie, odblokowujemy te cechy, które pozwalają nam to robić skuteczniej. W skrócie, praktyka czyni mistrza.
Przeskakując na kolejny poziom zaawansowania w danym drzewku, otrzymujemy punkt, który inwestujemy w jakieś nowe cechy. W zdolnościach atletycznych, bardzo szybko odblokowujemy możliwość wykonywania uników, a następnie wślizgów. Jeżeli chodzi o przetrwanie, pojawia się np. zdolność, dzięki której potrafimy warzyć napoje, dające nam chwilowy bonus m.in. do siły, bądź wytrzymałości. Ze względu na rozmach, z jakim wykonano rozwój protagonisty, nie byłem w stanie sprawdzić wszystkiego, wiedzcie jednak, że drzewka umiejętności są rozbudowane i jest wiele opcji progresji głównego bohatera. Myślę, że po jednokrotnym przejściu Dying Light nie uda się odblokować wszystkiego, a w rezultacie można eksperymentować z kilkoma różnymi wersjami herosa, aby znaleźć tę najodpowiedniejszą.
Jak wspomniałem wcześniej, ważnym elementem gry jest zbieranie surowców. Te porozwalane są po skrzynkach i koszach w całym mieście, ale od czasu, do czasu warto też ubić jakąś pokrakę i wziąć to, co przy sobie niesie. Dzięki zebranym elementom, podobnie jak w serii Dead Island, tworzymy różne przydane graty. Mogą to być nowe narzędzia do eliminowania przeciwników, wabiki, które odciągną zombiaki od miejsc, do których chcemy się dostać, albo po prostu apteczki, z pomocą których podleczymy rany i przywrócimy własne siły witalne do normalnego stanu.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler