BioShock Infinite był świetną grą. Bawiłem się wyśmienicie i choć klimatem ustępowała ona genialnej pierwszej odsłonie trylogii, to nie sposób było nie spędzić przy niej kilkunastu, wypełnionych rozrywką godzin. Czas ten został odrobinę wydłużony dzięki fabularnemu rozszerzeniu, zatytułowanemu Burial At Sea. Dodatek podzielony został na dwa epizody, z czego pierwszy dostaliśmy w listopadzie ubiegłego roku, a drugi kilka dni temu. Ich zadaniem jest zamknięcie opowieści przygotowanej przez Kena Levine’a. Czy udało się je spełnić? Zdecydowanie tak!
Jako że nie chciałbym nikomu psuć rozgrywki, to niuanse fabularne pozostawię bez komentarza. Napomknę jedynie tyle, że głównym bohaterem drugiego epizodu jest Elizabeth, co oczywiście wpływa na sposób w jaki przebiega zabawa. Nie mowy o tym, żeby biegać po przygotowanych przez deweloperów lokacjach i ubijać przeciwników. Protagonistka jest raczej kruchej budowy i szybko kończy w plastikowym worku jeśli nie jesteśmy ostrożni. Jak więc grać?
Zasadniczym sposobem przechodzenia poszczególnych poziomów jest skradanie się. Elizabeth potrafi stąpać po cichu, a jeśli dodatkowo przykucnie staje się praktycznie niewidoczna i niesłyszalna dla szalejących po okolicy splicerów. Teraz wypada powoli iść w stronę miejsc, w których mamy coś do zrobienia, okazyjnie korzystając z haka (tego, którym można też przyczepiać się do specjalnych, podwieszonych pod sufitem, uchwytów), jakiejś broni oraz plazmidów. Chyba nie wyobrażaliście sobie, że ich tutaj nie będzie, prawda? Elizabeth z wszystkiego robi użytek, a to że na mniejszą skalę niż Booker, jest już nieistotne.
Pierwszym środkiem perswazji jest wspomniany hak. Jako że protagonistka jest dość słaba nie ma mowy o tym, aby ubijać oponentów w otwartej walce. Jeśli chcemy kogoś znokautować, to jedynym wyjściem jest podejście go od tyłu i przywalenie w łeb, pisząc kolokwialnie. Jeśli przez przypadek sprawimy, że przeciwnik się odwróci i zda sprawę z naszej obecności, hakiem możemy go jedynie na chwilę powalić na ziemię, zyskując moment potrzebny do ucieczki. Czasem takowa jest niezbędna, ale często da się też wyjść z opresji dzięki dodatkowemu wyposażeniu.
Elizabeth przy sobie ciągle trzyma kilka rodzajów broni oraz 4 plazmidy. Choć amunicji jest bardzo mało, a na konkretne zakupy nas nie stać, warto oszczędzać każdy nabój. Jeśli jednak zachodzi potrzeba, nic nie staje na przeszkodzie, aby chwycić za spluwę i wypalić kilka razy. Broń występuje w kilku odmianach. Podstawową jest pistolet, ale mamy też shotgun, jakiś emiter mikrofal oraz kuszę, do której zamontować można trzy rodzaje bełt: usypiające, robiące hałas oraz wypełnione gazem.
Prócz zwykłych giwer, mamy też wspomniane wcześniej plazmidy. Ze względu na to, że Elizabeth stosuje taktykę walki w ostateczności, Plazmidy także takiemu podejściu służą. Do wyboru mamy cztery „moce”. Pierwsza to możliwość przejmowania kontroli nad przeciwnikami oraz wszelkiego rodzaju machinami. Jest ona przydatna np. do tego, aby rzucić „urok” na wędrującego w okolicy Big Daddy’ego i zrobić z niego osobistego ochroniarza. Druga umiejętność związana jest z mrozem. Z jej pomocą da się na chwilę zatrzymać oponenta, a następnie roztrzaskać go na drobny mak, z użyciem jakiejś broni. Trzecia zdolność to znikanie, tudzież zerkanie przez ściany, celem wybadania gdzie znajdują się pobliscy przeciwnicy. Czwarty i ostatni plazmid tworzy natomiast swego rodzaju barierę, pole siłowe, które jest w stanie wychwycić wszystkie wystrzelone w naszym kierunku pociski i przekazać je Elizabeth. Stanowi to wyśmienity sposób na uzupełnianie zasobów amunicji. Jedyny problem w tym, że Eve – substancja napędzająca nasze zdolności – także jest w deficycie i nie sposób „czarować” na każdym kroku.
Wszystkie główne aspekty dodatku mamy już za sobą. Reszta to „stare”, dobre BioShock. Rapture wygląda fantastycznie, przeciwnicy również, a muzyka i efekty specjalne dopełniają całości, budując odpowiedni klimat. Ten występuje aż do samego końca, który następuje mniej więcej po 3-4 godzinach grania, zależnych od tego, czy eksplorujemy świat czy nie. Finał, choć fantastycznie łączy serię w całość, pozostawia pewien niedosyt. Jaki? Dlaczego? Tego musicie się dowiedzieć na własną rękę, nie zamierzam bowiem niczego spoilować.
Na koniec podstawowe pytanie – kupić, czy nie? Odpowiedź w tym przypadku jest jedna. Jeśli podobało Wam się Infinite, jeśli BioShock oczarował Was swoją unikatowością, to kupić musicie - nie ma innego wyjścia. Przed Wami idealne zwieńczenie prawie bezbłędnie zrealizowanej sagi. Aż trochę smutno się robi na myśl, że twórcy gry, studio Irrational, już nie istnieją. Chociaż z drugiej strony, czy nie zostało tu już opowiedziane wszystko? Każda kolejna produkcja mogłaby stanowić zwykły skok na kasę, może zatem dobrze, że ani do Rapture, ani do Columbii już nie wrócimy?
Genialna |
Grafika: Nadal bardzo wysoki poziom. Niektóre miejsca straszą jednak makabrycznymi teksturami. |
Genialny |
Dźwięk: Idealny - żadnych zastrzeżeń nie mam! |
Genialna |
Grywalność: Nieco mniej strzelania, ale i tak fantastycznie się grało. |
Genialne |
Pomysł i założenia: Idealne zwieńczenie trylogii. |
Dobra |
Interakcja i fizyka: Fizyka, jak zwykle, dość skromna. Tyle, że splicerów można podejść na wiele sposobów. |
Słowo na koniec: Drugi epizod Burial at Sea pozostawia niedosyt, bo jest świadomość, że to koniec. Z drugiej jednak strony, lepszego zakończenia nie sposób było wymyślić. Levinowi należą się brawa! |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler