zvarownik @ 20.03.2012, 10:42
Kamil "zvarownik" Zwijacz
W moim kilkunastoletnim życiu gracza doświadczyłem już różnych dziwnych historii, opowiadanych w tych wszystkich produkcjach. Były bzdury o “Wściekłych Ptakach”, niszczenie stringów czy przemierzaniem pobliskich rur kanalizacyjnych wodą.
W moim kilkunastoletnim życiu gracza doświadczyłem już różnych dziwnych historii, opowiadanych w tych wszystkich produkcjach. Były bzdury o “Wściekłych Ptakach”, niszczenie stringów czy przemierzaniem pobliskich rur kanalizacyjnych wodą. To tylko jedne z ostatnich, które przychodzą mi na myśl, ale teraz do szlachetnego grona durnowatych scenariuszy wkracza Shoot Many Robots, które pomimo słabej fabuły, jest naprawdę niezłą pozycją.
Jak już tak zacząłem od warstwy fabularnej, to pasuje powiedzieć o niej coś więcej. Otóż sytuacja wygląda tak, że są fabryki robotów, z których wylatują setki, tysiące, miliony i inne duże liczby maszyn. My wcielamy się w jakiegoś chłopka i ruszamy siać spustoszenie wśród tego całego złomu. Nie jest wyjaśnione, co, kto, dlaczego, po co, w ogóle nic nie wiadomo, w sumie równie dobrze mogli już całkowicie olać ten temat i powiedzieć krótko: ”Ziomek, tu masz gnaty, tu masz maszyny, roz@#$% je do woli!”. I właśnie do tego sprowadza się cała zabawa w ten tytuł.
Rozgrywka jest przednia, zwłaszcza, jeżeli ktoś tęskni za czasami Contry. Poruszamy się swoim bohaterem w prawo, albo w lewo; można skoczyć, poślizgać się, a jak się ma plecak odrzutowy, to chwilę poszybować, no i strzela się, bardzo, bardzo, baaaaaardzo dużo. Jeszcze chyba nigdy nie spotkałem się z takim tytułem gry, który opisywałby ją od początku do końca, a w tym przypadku tak właśnie jest, ale mniejsza z tym.
Układy dzielą się na kilka rodzajów: zwykłe parcie do przodu, namiastka hordy i ostateczne rozwalenie fabryki czy też raczej fabryk, bo jest ich garść. Po kilku godzinach, w sumie to nawet już po kilku levelach, wkrada się nuda. Samotne granie sprawdza się dobrze, ale na zasadzie – 15 minutowa sesja i "ciupię" w coś innego. Z kolei w kooperacji (4 graczy maks), zabawa wspina się na wyżyny, chociaż w sumie gra się niemal identycznie. Nie ma tu zaawansowanych technik współpracy, można ewentualnie tylko leczyć upadłych, ale jest coś w tym beztroskim wypluwaniu tony ołowiu, gdy na ekranie pałętają się przynajmniej dwie osoby. Jeszcze lepiej, gdy koledzy siedzą obok Ciebie na kanapie, a nie po drugiej stronie kabla, ale w ogólnych rozrachunku, oba warianty co-op’u wypadają bardzo fajnie. Koniec poziomu oznacza mały ranking, kto zebrał najwięcej śrubek, kto rozwalił najwięcej chodzących tosterów, itd.. Gramy razem, osłaniamy się i leczymy, ale jednocześnie rywalizujemy. Gorzej, jeżeli nie macie znajomych, z którymi możecie powalczyć w Shoot Many Robots, bo z przypadkowymi osobnikami z sieci, to już nie jest to samo. Ten tytuł napędza klimat rozmów o "dupie Maryny" i otwarte piwko na stoliku, jak za starych, dobrych czasów przy NES’ie czy innym Pegasusie (rzecz jasna wtedy było bez alko). Nie macie kumpli/koleżanek, z którymi siądziecie i sobie postrzelacie, to śmiało odejmujcie jeden punkt z oceny końcowej.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler