Shadow of the Colossus to jedna z najbardziej unikatowych gier akcji, opracowanych pierwotnie z myślą o konsoli PlayStation 2. Od światowej premiery pierwowzoru, która miała miejsce pod koniec 2005 roku (a w 2006 w Europie), minęło już prawie 13 lat, mimo to przedsięwzięcie wcale strasznie się nie zestarzało, przynajmniej jeśli chodzi o założenia i mechanikę rozgrywki. Po ponad dekadzie nadal potrafi sprawić mnóstwo przyjemności, czego dowodem jest Shadow of the Colossus Remake, który już za kilka dni trafi do sprzedaży.
Zacząć wypada od tego, że pod względem fabularnym Shadow of the Colossus nie jest jakoś szczególnie rozbudowane. Zaraz na początku gry widzimy, jak główny bohater wiezie konno, a potem niesie na rękach kobietę. Podchodzi do czegoś w rodzaju ołtarza i odkłada na nim ciało. Z krótkiej rozmowy pomiędzy nim, a niewidzialną istotą wywnioskować można, że kobieta zmarła, a protagonista chce ją przywrócić do życia. Dowiadujemy się jak możemy to zrobić, po czym wyruszamy w pełną niebezpieczeństw podróż. Podróż, podczas której zetrzeć musimy się z kilkunastoma groźnymi kolosami. Jako że nie chciałbym zdradzać nic więcej, a w szczególności genialnego zakończenia opowieści, nic więcej nie napiszę. Wiedzcie jedynie, że po obejrzeniu finału większość z Was będzie mocno zaskoczonych.
Jeśli chodzi o mechanikę rozgrywki, bohater gry, niejaki Wander, przemierza wirtualny świat na swoim wiernym koniu (lub na piechotę, np. podczas wspinaczki), szuka kolosów wykorzystując miecz, a potem stara się każdą napotkaną bestię zgładzić. Tutaj sprawy odrobinę się komplikują. Przeciwnicy to bowiem swoiste łamigłówki. Trzeba umiejętnie ich podejść, wspiąć się na grzbiet, po czym znaleźć słaby punkt (albo kilka) i go (lub je) wykorzystać. Sprawę utrudnia fakt, że każdy kolos jest inny, a wspięcie się na niego nie jest łatwe. Trzeba cały czas obserwować miejsca, których protagonista jest w stanie się złapać, a ponadto pilnować niewielkiego wskaźnika obrazującego wytrzymałość Wandera. Kolosy cały czas chcą nas zrzucić z siebie, a nieumiejętne wykorzystanie wytrzymałości skończy się bolesnym upadkiem.
Niczego więcej deweloperzy w sumie nie przygotowali. Mimo że świat jest piękny i rozległy, nie ma sensu zajmować się jego eksploracją. Nie ma w nim ani ukrytych jaskiń, ani skrzyń gdzieś pośród krzaków. Jedyną, a zarazem podstawową, mechaniką jest przemieszczanie się od kolosa do kolosa oraz eliminowanie każdego z nich. Na szczęście doznanie to bardzo absorbujące i niczego innego nie potrzeba – przynajmniej jeśli cenicie sobie tytuły wymagające zręczności oraz choćby odrobiny pomyślunku.
Zabawa w podrasowanej wersji Shadow of the Colossus przebiega dokładnie w taki sam sposób, jak przed laty. Jest ona jednak znacznie przyjemniejsza ze względu na odrobinę poprawione sterowanie. Deweloperzy ze studia Bluepoint Games sprawili, że nasz podopieczny znacznie sprawniej wykonuje wszystkie polecenia. Nie ma już dziwnego opóźnienia pomiędzy ruchami, a przy okazji przygotowano alternatywny schemat klawiszy – dopasowany do stosowanych dzisiaj standardów – choć nadal wymagający przyzwyczajenia ze względu na dość nietypowy sposób zachowania Wandera oraz jego konia. Co ciekawe, nadal można włączyć też schemat oryginalny, jeśli macie na to ochotę. Cokolwiek zdecydujecie, zmiany w sterowaniu sprawiają, że gra się znacznie przyjemniej niż w pierwowzorze.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler