Do growej serii Dragon Ball nigdy nie miałem pociągu. Telewizyjne seriale okazyjnie oglądałem, ale nigdy z pasją. Nie przemawiała do mnie po prostu stylistyka. Mimo to, niejako wbrew sobie, postanowiłem pograć i zrecenzować Dragon Ball: Xenoverse. Dlaczego? Ano dlatego, że chciałem zobaczyć jak całość wygląda z perspektywy laika? Czy jest to tytuł dla wszystkich, czy może jedynie dla wąskiego, elitarnego bym rzekł, grona. Po przegraniu kilku godzin, niestety okazuje się, że nie każdy się tutaj znajdzie. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Najpierw słów kilka na temat wątku fabularnego, w którym wszystko, co znacie z uniwersum Dragon Ball Z zostało przewrócone do góry nogami. Czas został spisany na nowo, a w rezultacie wyniki bitew sprzed lat całkowicie się zmieniły. Gracz tworzy sobie zupełnie nową postać, a jego zadaniem będzie przywrócenie wszystkiego na odpowiednie tory. Aby to zrobić dołączamy m.in. do Trunksa i wraz z nim oraz kilkoma innymi wojownikami próbujemy zaprowadzić początek w galak… ups… nie to uniwersum. W każdym razie wiecie o co mi chodzi. Ktoś namieszał, a my musimy wszystko poprawić.
Zabawę zaczynamy od stworzenia zupełnie nowego bohatera. Wybieramy spośród pięciu ras (Saiyan, Human, Namekian, Majin lub Frieza) oraz dwóch płci. Oczywiście w zależności od wybranej rasy dysponujemy nieco innymi „bonusami”, można rzec. Dla przykładu Majin potrafi się wyśmienicie bronić, ale nie jest zbyt wytrzymały, a Saiyan jest w stanie zadawać ogromne ilości obrażeń, przy czym sam jest dość wrażliwy na ataki. Następnie określamy kilka podstawowych cech nowopowstałego protagonisty. Jakich? Ano takich banałów, jak sylwetka, wzrost, rysy twarzy itd. Nic wyjątkowego, ale jednocześnie w zupełności wystarczającego, do przygotowania całkiem unikatowej postaci.
Kiedy już wszystko gra, wskakujemy do wirtualnego świata i możemy rozpoczynać naprawianie kontinuum czasoprzestrzennego. Zaczynamy od kilku ciekawych potyczek, aż wreszcie lądujemy w mieście TokiToki, gdzie dowiadujemy się z czym musimy się zmierzyć. Sprawy niestety nie wyglądają zbyt kolorowo. Prócz postaci niezależnych w TokiToki znaleźć można również innych graczy. Można się tutaj zrelaksować, porozmawiać oraz wybrać kolejne zlecenie do wykonania. TokiToki stanowi też świetne miejsce do uzupełnienia zapasów przed wyruszeniem na kolejne, pełne niebezpieczeństw podróże.
Jeśli o podróżach mowa, warto wspomnieć, że choć eksploracja jakaś tutaj istnieje (bardzo minimalna), podstawą rozgrywki jest toczenie pojedynków, gromadzenie punktów doświadczenia, usprawnianie naszego bohatera (poprzez nowe umiejętności) i powtarzanie całego procesu. Fabuła spełnia tutaj ważne zadanie i można rzec, że napędza rozgrywkę, ale kluczowy – niestety – jest grinding, za którym osobiście nie przepadam. Dzięki niemu udało się rozgrywkę wydłużyć nawet do 30 godzin, ale jest ona strasznie monotonna. Przy obecnej formule połowa tego czasu by wystarczyła.
Sam wątek także nie jest szczególnie zakręcony i skomplikowany. Nie ma mowy o tym, aby historia wciągnęła tak bardzo, jak w grach cRPG nastawionych przede wszystkim na narrację. Tutaj tego nie ma. Twórcy największy nacisk położyli na pojedynki, a fabuła jest po prostu czymś co łączy je w jedną, sensowną całość. Nie powiem, że bez tego nie dałoby się grać, niemniej jednak na pewno jest odrobinę przyjemniej.
Jeśli chodzi o potyczki, nie grałem w poprzednie odsłony serii, a więc nie bardzo mam porównanie jak to było wcześniej, niemniej jednak wyprowadzanie ciosów w Dragon Ball: Xenoverse jest dość proste. Ogranicza się to najczęściej do kilku rodzajów uderzeń oraz kombinacji przycisków, za pomocą których zainicjować można jakiegoś kombosa, albo mocniejszy, bardziej efektowny cios. Najwięcej komplikacji wprowadza tutaj fakt, iż pojedynek toczy się w pełnych trzech wymiarach. Bohaterowie unoszą się ponad ziemią, kopiąc, wymachując rękami i rzucając ogniste kule. Z początku nie jest łatwo to ogarnąć, ale finalnie można wykonywać bardzo efektownie wyglądające akcje. Niestety jest w tym wszystkim łyżka dziegciu. Otóż wykwintne, zakręcone wygibasy nie są konieczne do tego, aby osiągnąć zwycięstwo. Przeciwnicy są stosunkowo tępi, a w związku z tym wystarczy korzystać z trzech, czterech sprawdzonych ruchów i okazyjnie zrobić jakiś unik, aby dobrnąć do finału. Trochę mnie to zaskoczyło, bo jednak spodziewałem się, że twórcy postawią przede mną większe wyzwanie. Najtrudniejsze jest tutaj przebrnięcie przez grind, będący jedyną drogą do tego, aby mieć postać odpowiednio silną do progresji przez główny wątek fabularny. Kiedy gdzieś utkniemy, musimy więc wypełnić garść zleceń pobocznych i dopiero pędzić dalej w fabule.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler