Gry skradankowe nie są w ostatnim czasie zbyt popularne i nie mogę znaleźć przyczyny takiego stanu rzeczy. Czasem co prawda zadebiutuje jakiś rodzynek (np. Dishonored, Splinter Cell: Blacklist albo omawiany Thief), ale nie ulega wątpliwości, że nadal najwięcej jest przeróżnych strzelanek i gier nastawionych na akcję. Jest to dla mnie całkowicie niezrozumiałe, bo skradanki też mogą być i są bardzo przyjemne. Oferują ogromną grywalność i w mojej opinii zdecydowanie mocniej pozwalają się zżyć z głównym bohaterem. Nie biegamy bowiem jako oderwany od rzeczywistości „karabin”, ale staramy się przemieszczać po cichu, wsłuchujemy się w chód okolicznego strażnika. Wchłaniamy każdy dźwięk i każdy promień światła, który mógłby nas zdradzić. Thief wreszcie mi na coś takiego pozwolił. Nie jest to gra bezbłędna, ale już dawno nie czułem się tak dobrze w roli złodziejaszka. Złodziejaszka, którym w tym przypadku jest Garrett. Facet już trzykrotnie witał w moich progach. Ten, obecny, jest zatem czwartym. Ponownie oczywiście wkręcił się w niemałe tarapaty.
Zabawę zaczynamy od krótkiego wstępu, w którym Garrett biegnie po dachach w towarzystwie młodej dziewczyny. Z konwersacji pomiędzy nimi da się wyczuć, że jest tu gdzieś historia, bagaż z dawnych lat. Duet ma do wykonania ważne zadanie: muszą ukraść artefakt zwany Kamieniem Pierwotnym (Primal Stone). Zmierzają więc w kierunku jego rezydowania, tylko po to, aby na miejscu natrafić na grupę modlących się mnichów (a przynajmniej tak to wygląda). Erin – dziewczyna, towarzysząca Garrettowi – jest zdecydowanie zbyt wścibska i lekkomyślna, co doprowadza do małej szamotaniny na dachu budynku, w którym mnisi odprawiają wspomniany rytuał. Przepychanka nie kończy się zbyt dobrze, a nasza kompanka wpada do budynku przez szklany świetlik. Garrett, próbując ją uratować, sam także wpada do środka. Następuje błysk światła i tyle… Budzimy się po roku. Rodzinne miasto, pod władaniem barona, schodzi na psy, drąży je ubóstwo i choroba. A na domiar złego, nie pamiętamy co się z nami działo przez ten czas. Kto skradł (o ironio!) ostatnie 12 miesięcy naszego życia. Właśnie tego spróbujemy się dowiedzieć.
Jak na mistrza złodziei przystało, Garrett nie dba za bardzo o dobro innych, a głównie o swoje. Nie żeby facet był jakimś psychopatą, ale trzeba przyznać, że lekkie zadatki na socjopatę na pewno ma. Jest stosunkowo cichy, jak już się odezwie to raczej minimalnie, szczędząc słów i oddechu. Nie zależy mu też na dobrze mieszkańców. Nie żeby był jakiś nieczuły na ich niedolę, ale twierdzi, że nim nigdy nikt się nie interesował, więc dlaczego on ma to robić? Jest natomiast lojalny wobec swoich przyjaciół. Przeszedłby przez piekło, aby któregokolwiek z nich uratować. Deweloperzy całkiem nieźle nakreślili więc osobowość Garretta i nie chciałbym zdradzać nic więcej, aby nie popsuć Wam przyjemności z odkrywania poszczególnych niuansów na własną rękę. Napiszę tylko tyle, że jeśli chcecie czerpać pełnię przyjemności z zabawy, to czytajcie wszelkie pozyskane dokumenty, starajcie się grać spokojnie i bez pośpiechu. Wówczas uniwersum Thiefa odkryje przed Wami wszystkie karty.
Jako że mamy do czynienia z fachem złodziejskim, to podstawą zabawy jest okradanie mieszkańców miasta. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to pewien konflikt - można rzec, sprzeczność. Podczas zwiedzania wirtualnego świata na każdym kroku natrafiamy na coś, co warto zwędzić. Jest to o tyle śmieszne, że widać, iż mieszkańcom się nie przelewa. Większość żyje w skrajnej nędzy, ale jakiś pierścień, srebrny świecznik, cenne sztućce zawsze się znajdą. Tyle dobrze, że te najcenniejsze przedmioty, np. złota maska, są dobrze ukryte. Czy to w sklepach jubilerskich, czy w sejfach jakiś bogaczy. Bardzo często najcenniejsze łupy wymagają dodatkowego nakładu pracy. Trzeba nie tylko przekraść się w pobliżu strażników, ale także znaleźć kombinację do sejfu. Często takowa chowa się się gdzieś w pobliżu, np. zapisana na kartce, ale czasem trzeba też pozwiedzać okoliczne lokacje i samemu znaleźć wskazówki. Potencjalna nagroda jest jednak tego warta, albowiem pieniądze w Thief są podstawą.
Za zebrane fundusze, u specjalnego biznesmana, nabyć można wiele przydatnych rzeczy. To właśnie u niego dostaniemy różne rodzaje strzał do łuku (wodną do gaszenia pochodni, ognistą, do podpalania łatwopalnych substancji itd.), racje żywnościowe uzupełniające naszą energię życiową oraz kwiat maku, z pomocą którego jesteśmy w stanie nadrobić zapasy skupienia – specjalnej umiejętności, która, poprawiając naszą koncentrację i pomaga szybciej realizować niektóre zadania. Dodatkowo, skupienie zaznacza elementy w środowisku, z którymi jesteśmy w stanie wejść w jakąś interakcję. Oczywiście bez tego również da się grać, a nawet powiedziałbym, że to jedyny sposób, aby rozgrywka dawała przyjemność.
Wracając jednak do naszego przedsiębiorcy, tudzież handlarza, posiada on także wiele innych, bardzo przydatnych rzeczy. To właśnie u niego zgarnąć można obcążki, które umożliwiają dezaktywowanie pułapek. To on posiada specjalne narzędzie pozwalające na odkręcanie śrub, a w rezultacie na podkradanie tablic, rozmieszczonych na wielu budynkach. Gadżet jest też niezastąpiony, jeśli chcemy wejść np. do zablokowanego szybu wentylacyjnego, na którego drugim końcu znajduje się pokój wypełniony wartościowym wyposażeniem. Co ciekawe, to wciąż nie cały asortyment sklepu. Albowiem oferuje on jeszcze kilka przedmiotów, wpływających na samego Garretta. Możemy dostać np. jakąś szczęśliwą monetę, która sprawi, że trudniej będzie w nas trafić, albo inny grat, dzięki któremu znajdziemy jeszcze więcej cennych rzeczy. Wszystko, co przydatne, jest kosztowne, trzeba zatem zacisnąć pasa i nie wydawać kasy na pierdoły.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler