zvarownik @ 31.10.2012, 12:17
Kamil "zvarownik" Zwijacz
Medal of Honor: Warfighter był reklamowany jako coś wyjątkowego. Choć chyba nikt normalny nie spodziewał się rewolucji, to w większości przypadków liczono na produkt lepszy od odsłony wydanej w 2010 roku.
Medal of Honor: Warfighter był reklamowany jako coś wyjątkowego. Choć chyba nikt normalny nie spodziewał się rewolucji, to w większości przypadków liczono na produkt lepszy od odsłony wydanej w 2010 roku. Dodatkowo, kampania marketingowa, w której bardzo mocno promowano grę jednostką specjalną GROM, zrobiła swoje. Finalny efekt okazał się być chyba nie tym, czego oczekiwali gracze.
Szczerze mówiąc nie mam za bardzo pojęcia, o co chodzi w przedstawionej historii. Raz gra pokazuje problemy rodzinne żołnierza, który za bardzo poświęca się pracy. Po chwili przeskakujemy do zatopionego miasteczka i walczymy z tymi złymi. Ogólnie rzecz rozbija się o terroryzm i akcje jednostek specjalnych. W praktyce sprowadza się to do nijakiego strzelania do Arabów i próby zrobienia na siłę kolejnego Call of Duty.
Tytuł oferuje kilkanaście krótkich misji, których przejście na standardowym poziomie trudności zajmuje jakieś 5 godzin. Mamy tutaj pełen przekrój wszystkiego, co stanowi dzisiaj standard wojennych strzelanek. Jest widowiskowa ucieczka w łodzi, odbijanie zakładników, ostrzał z helikoptera, a nawet dwie sekwencje, w których jeździmy samochodem (całkiem fajne i emocjonujące). Nie zabrakło oczywiście chwytających za gardło momentów, a przynajmniej próbujących nas rozczulić, bo tak naprawdę nijak nie da się wczuć w rolę tych wszystkich żołnierzy, gdyż są kompletnie pozbawieni charyzmy i można ich opisać jednym słowem – nijacy. Zresztą cały singiel jest właśnie taki. Nie przypominam sobie, by przed premierą mówiono, że gra chce nawiązywać do konkurencyjnej serii Activision, ale tak właśnie jest. Już pierwsza misja, gdzie na głowę wali nam się połowa planszy, sugeruje, że będzie to tytuł pełen akcji i wszędobylskich skryptów. Niby tak właśnie jest, ale problem leży w tym, że jaka nierealistyczna i bzdurna byłaby gra robiona na przemian przez Infinity Ward i Treyarch, to i tak bije nowego Medala o kilka długości. Tam, co kilkanaście minut jest efekt „WOW!”, tutaj, co najwyżej można zamamrotać pod nosem krótkie „aha”, widząc kolejne wyważanie drzwi (trzeba to robić po kilka razy na każdym levelu).
Wszystko popsute jest przez sztuczną inteligencję, zarówno wrogów, jak i naszych pomocników, którzy sprowadzają się do roli zaopatrzeniowca, gdyż w każdej chwili możemy podejść do gościa i wziąć sobie zapas amunicji. Walczyć, nie walczą oni wcale. Kryją się za przeszkodami, raz na "ruski rok" uda im się kogoś zestrzelić, a tak to spokojnie czekają aż gracz załatwi całą bandę. Przeciwnicy są nawet dość ogarnięci, kucają za murkami i stołami, próbują zachodzić nas z różnych stron, ale celność mają mocno przegiętą. Wystarczy wychylić się tylko na chwilę zza osłony, by oglądać zakrwawiony ekran. Jest to o tyle głupie, że z bliskiej odległości idzie im znacznie gorzej, niż z daleka, gdzie sadzą nam soczyste headshoty. Te padają tu nagminnie i co rusz na telewizorze pojawia się ikonka sygnalizująca, że komuś właśnie zrobiliśmy dziurę w głowie.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler