Pierwsze mordobicia z jakimi miałem do czynienia to między innymi serie Street Fighter, Mortal Kombat oraz naparzanka z Żółwiami Ninja w rolach głównych. Niektóre tytuły męczyłem na pospolitym blaszaku, innymi katowałem natomiast pady pierwszych konsol do gier. Pamiętam też zabawę w salonach i ciągły niedosyt spowodowany tym, że do automatów trzeba było pakować żetony. Zazdrościłem właścicielom takich przybytków, mogli bowiem pogrywać w gro wspaniałych produkcji bez ponoszenia jakichkolwiek kosztów. Jaki byłem zatem rad gdy w moje ręce trafiły pierwsze konsolowe wydania serii Tekken oraz SoulCalibur. Radocha była nieziemska, szczególnie gdy do zabawy udało mi się namówić jakiś znajomych.
Minione kilkanaście miesięcy obfitowały w sporo świetnych, klasycznych bijatyk. Mieliśmy przecież SoulCalibur 4, później również Street Fighter 4, a teraz w ręce graczy wpada Tekken 6 – niedościgniony wzór i król wszelakiego wirtualnego lania pysków. Namco wraca w wielkim stylu i choć nie wszystko gra jak powinno, najnowsza odsłona turnieju żelaznej pięści zadowoli każdego fana serii. Ba! Sądzę, że będziecie bardziej niż usatysfakcjonowani. Produkt oferuje wszystko to, co jego salonowy odpowiednik, a dodatkowo, zupełnie nowy tryb fabularny, w którym bojów nie toczymy jedynie na specjalnie ku temu przygotowanych arenach. Producent model owy stara się przeforsować jako ten podstawowy, jednakowoż szybko okazuje się, że trzonem Tekken 6 są wciąż zwykłe pojedynki 1 vs. 1.
Po wybraniu kampanii, gra przypomina RPG’a z widokiem z trzeciej osoby. Możemy swobodnie przemierzać wszystkie dostępne lokacje, walczyć z oponentami, zbierać dropy i gromadzić fundusze potrzebne do kupowania przydatnych podczas zabawy przedmiotów. Ot, taka mała odmiana od następujących po sobie, „suchych” potyczek. Pewnie zabawa w nim byłaby jeszcze przyjemniejsza gdyby nie szalejąca kamera oraz fakt, że gdy polegniemy w trakcie, jesteśmy cofani na sam początek danego etapu. Musimy zatem ponownie przebijać się przez tabuny różnych sługusów, by ostatecznie stanąć do walki z bossem czekającym na końcu levelu. Nieco archaiczne rozwiązanie jak mam być szczery i nastawione przede wszystkim na automaty. Korzystający z nich gracz mógłby za sprawą wysokiego poziomu trudności stracić sporą sumkę pieniędzy na zabawie. Posiadacz konsoli poczuje jedynie frustrację.
Głównym bohaterem całego zamieszania jest niejaki Jin Kazama, który dochodząc do władzy po zwycięstwach w poprzednich turniejach, decyduje się wykorzystać swoje nowe stanowisko do siania spustoszenia pośród zwykłych śmiertelników. Z jego inicjatywy wybucha wielka wojna, zasięgiem pochłaniająca nie tylko ziemię, lecz również pozaziemskie kolonie zamieszkiwane przez niegdysiejszych rezydentów błękitnej planety. W tym momencie wkracza gracz. Nie godząc się na rządy Jina, rzuca mu wyzwanie i rozpoczyna kolejne, podzielone na etapy tłuczenie pysków. Wątek fabularny jest w porządku i niezależnie od wybranej postaci, przedstawia losy Larsa i Alisy – dwójki z sześciu zupełnie nowych postaci w serii Tekken. Szczegółów nie zamierzam zdradzać, nadmienię jedynie, że rozbudowanych intryg i zwrotów nie uświadczycie. Z drugiej strony scenariusz jest ok. i można go „przecierpieć”.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler