Do dnia dzisiejszego pamiętam, jak spędzałem długie dni, wieczory i noce na graniu w jedną z najlepszych strzelanek taktycznych – produkcję zatytułowaną Conflict: Desert Storm, stworzoną przez firmę Pivotal Games. Po pierwowzorze, wydanych zostało kilka kolejnych produkcji, podejmujących podobną tematykę i połączonych wspólnym tytułem Conflict. Gry były w sumie bardzo dobrze przygotowane i pozwalały na wiele godzin dobrej zabawy, niestety lata świetności zakończyły się wraz z debiutem najnowszej edycji, nazwanej Conflict: Denied Ops. W założeniu deweloperów, Denied Ops miało być bardziej dostępne dla nowych graczy i nie wymagać zbyt dużo czasu do opanowania. Cel ten udało się bez wątpliwości osiągnąć, aczkolwiek wcale nie oznacza to niczego dobrego. Gra straciła dzięki temu cały swój klimat i grywalność, gracze natomiast powód, aby skoczyć do sklepu i wydać na nią ciężko zarobione pieniądze.
Głównymi bohaterami Conflict: Denied Ops jest dwójka agentów specjalnych o imionach Graves oraz Lang. Pierwszy z nich jest biały, woli walkę z dystansu i raczej nie przepada za swoim kompanem. Lang jest czarny, w ręce trzyma potężny karabin maszynowy i woli tłuc swoich przeciwników w zwarciu. Podczas rozgrywki możemy przełączać się pomiędzy obojgiem agentów i w zasadzie jest to jedyne zróżnicowanie zabawy. Żaden z żołnierzy nie ma możliwości podnoszenia, czy też zmieniania niesionej broni, a co za tym idzie do końca wątku fabularnego skazani jesteśmy na karabin snajperski oraz karabin maszynowy. W późniejszych etapach dostajemy co prawda różne przystawki i modyfikacje do spluw, nie są one jednak na tyle ciekawe aby uzasadnić całkowitą rezygnację z większej liczby giwer.
Deficyt polotu oraz w zasadzie brak ciekawych pomysłów widać także w projektach poziomów, po których nasza dwójka herosów wędruje. Praktycznie każda lokacja jest identyczna, a przebieg misji podzielić można na trzy etapy. W pierwszym z nich przebijamy się przez armie przeciwników, wysadzamy beczki i staramy się przeżyć. Drugi etap polega na wypełnieniu konkretnego zlecenia, czyli zdemolowaniu jakiegoś budynku, zabiciu niewygodnej osoby; lub czymś w tym stylu. Na koniec pozostaje jeszcze skoczyć do miejsca ewakuacji i wyczyścić go z biegających dookoła bandziorów. Każda misja toczy się takim właśnie torem i choćby się niebo waliło nic z tym nie zrobimy. Deweloper zdecydował, że gra jest w ten sposób ciekawsza, a jak graczom się to nie podoba, to niech się wypchają…!
Trudną sytuację merytoryczną Conflict: Denied Ops, dodatkowo dobija sama mechanika rozgrywki. Już od pierwszych chwil spędzonych w grze, da się zauważyć, że chodzi w niej tylko i wyłącznie o strzelanie. Nie trzeba się zastanawiać co zrobić, nie trzeba też żadnej strategii. Po prostu przemy do przodu, i z okazyjną przerwą na przeładowanie plujemy ołowiem do wszystkiego co się rusza. Formułka ta, jak wiadomo była wykorzystana już w wielu produkcjach i sprawdziła się całkiem nieźle. Jako przykład wymienię tutaj słynną serię Serious Sam czy też polskiego Painkiller’a. Niestety dwa czynniki zadecydowały o tym, że to, co było dobre w dwóch wspomnianych tytułach, nie funkcjonuje tak jak powinno w Conflict: Denied Ops. Po pierwsze, grze nawiązującej swoją nazwą do sagi strzelanek taktycznych, już na starcie stawia się większe wymagania – podchodząc do programu zakładałem, że znajdę w nim rozgrywkę przypominającą poprzedników – tak się nie stało. Po drugie, sama akcja to nie wszystko, trzeba ją bowiem umiejętnie oprawić i uczynić wciągającą – nie wystarczy wrzucić do gry setek bandziorów oraz tysięcy wybuchających beczek. Poziomy są nudne, liniowe i mało pociągające. Nawet krótka chwila spędzona za kierownicą pojazdu nie jest w stanie otworzyć oczu gracza na wystarczająco długo, by mógł przestać chrapać. Z drugiej strony może to i dobrze, Conflict: Denied Ops to w chwili obecnej jedna z najgorzej wyglądających gier na rynku, a więc nie ma się na co patrzyć.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler