Hour of Victory (PC)

ObserwujMam (7)Gram (0)Ukończone (0)Kupię (1)

Hour of Victory (PC) - recenzja gry


@ 20.02.2008, 00:00
Michał "Charger" Mularski

Trzeba przyznać, iż fani komputerowych strzelanin nie maja ostatnio powodów do narzekań. Dzięki wysypowi genialnych tytułów, w większości opartych na silniku Unreal Engine 3, mogą poczuć się jak w raju.

Trzeba przyznać, iż fani komputerowych strzelanin nie maja ostatnio powodów do narzekań. Dzięki wysypowi genialnych tytułów, w większości opartych na silniku Unreal Engine 3, mogą poczuć się jak w raju. Wystarczy tylko wspomnieć COD 4, Gears of War czy BioShock. Wydawać by się mogło, że naprawdę żenujące produkcje już się nie ukazują. Na (nie)szczęście są jeszcze ludzie, którzy udowodniają nam, iż głupota i nieudolność potrafi nie znać granic. Nie uprzedzajmy jednak faktów i zacznijmy tę historię od początku.

W moje ręce tym razem wpadł wielce obiecujący produkt o nazwie – Hour of Victory. Jego developingiem zajęli się ludzie odpowiedzialni niegdyś za całkiem udane Deadly Dozen. Podczas dosyć długiej instalacji, miałem okazje dokładnie przestudiować opis programu na odwrocie pudełka. Wszystko wyglądało na to, iż czeka mnie dużo przyjemnego eksterminowania nazistów, oprawionego cudowna muzyką i grafika stworzona za pomocą UE 3. Mój uśmiech dodatkowo się jeszcze powiększył, gdy instalator pod koniec umieścił na moim dysku PhysX. „Będzie jazda” – pomyślałem.

Hour of Victory (PC)

Gdy pierwszy raz uruchomiłem grę pojawił się pierwszy zgrzyt. Menu przycinało się w koszmarny sposób. Sprawa była dosyć dziwna, gdyż: po pierwsze mój sprzęt znacznie przewyższa zalecaną przez producenta konfigurację, a po drugie wygląd menu wcale nie powalał i nie mogłem się doszukać żadnego efektu, który mógłby pochłaniać tak pamięć komputera. Postanowiłem pozbyć się tego problemu i pogrzebać trochę w ustawieniach grafiki. Tu pojawił się kolejny szok. Jedyna dostępna opcja zmiany ustawień video to rozdzielczość ekranu. Muszę przyznać, iż z tak ubogimi możliwościami się do tej pory nie spotkałem. Oczywiście wszystkie próby pozbycia się przycinek spełzły na niczym, więc nie ociągając się uruchomiłem kampanię.

Hour of Victory (PC)

Zanim zacznę opisywać swoje wrażenia z rozgrywki, pokrótce przedstawię wam fabułę i bohaterów gry. Akcja przenosi nas w czasy drugiej wojny światowej, na pola bitew Europy i północnej części Afryki. Historia nie jest zbyt odkrywcza. Ot jeden z generałów alianckich, tworzy trzyosobową drużynę złożoną z najlepszych żołnierzy po tej stronie frontu. I tak w jej skład wszedł sierżant Calvin Blackbull będący członkiem 75. Pułku Rangerów Armii Stanów Zjednoczonych. Bull jest wyśmienitym snajperem. Chłopak jest bardzo zwinny i potrafi dostać się do miejsc nie dostępnych dla zwykłego piechura, by skutecznie siać spustoszenie za pomocą swojego karabinu. Kolejnym wybranym jest porucznik William Ross należący do brytyjskich komandosów, wchodzący w skład jednostki SAS (Special Air Service). Ten człowiek to istna demolka. Jest najsilniejszą i najwytrzymalszą postacią dostępną w grze. Ross może wytrzymać znacznie dłużej na polu walki niż jego koledzy, a dzięki sile jest on w stanie przesuwać ciężkie przedmioty, które mogą ujawnić niedostępne dla innych przejścia. Ostatnią postacią w grze jest major Ambrose Taggert będący częścią amerykańskich służb wywiadowczych. Taggert specjalizuje się w cichej eliminacji wrogów i pozostawaniu w ukryciu. Misje są ze sobą dosyć luźno powiązane i nie tworzą zbyt spójnej całości. W większości zadań możemy wybrać, którą z trzech postaci chcemy poprowadzić. Zdarzają się jednak epizody, które przechodzimy wybranym przez twórców bohaterem, wykorzystując jego unikalne zdolności.

Gdy rozpoczniemy rozgrywkę, staniemy się świadkami istnego dramatu, który dla porządku i większej przejrzystości podzielę na akty.

Hour of Victory (PC)

Akt I: Grafika
Grafika jest pierwszą rzeczą, która przyprawia nas o mocny ból głowy. Hour of Victory jak już wcześniej wspomniałem, zostało stworzone na świetnym silniku Unreal Engine 3. Świetnym dlatego, iż pozwala on tworzyć naprawdę śliczne animacje i widoki, pozwalając przy tym na sporą wydajność i płynność rozgrywki. Jednak to co widzimy w tym tytule to dziwna adaptacja pierwszej część Call of Duty, doprawiona elementami z Medal of Honor: Airborn. Nie zrozumcie mnie źle. Ta gra w niczym nie przypomina Airborna. Twórcy po prostu chcieli podkraść niektóre efekty i animacje z wielkiego przeboju. I tak np. sprint wygląda bardzo podobnie, choć i tak nie może się równać z animacja z MoH. Podczas mojej męczarni z tym tytułem dostrzegłem dwa różne modele twarzy standardowego przeciwnika. Wybuch granatu przypomina wybuch świecy dymnej. Ciała przeciwników rozpływają się w powietrzu. Wielokrotnie byłem świadkiem sytuacji gdy Niemcy częściowo wchodzili w ścianę, skrzynię lub w swojego sojusznika. Podczas paru godzin grania nie znalazłem niczego co mogło by w dzisiejszych czasach ucieszyć oko gracza. Co więcej budowa wielu modeli została znacznie uproszczona i odnosimy np. wrażenie, iż twórcy stworzyli jeden model czołgu, tylko w dwóch opcjach: w barwach alianckich i nazistowskich.


Screeny z Hour of Victory (PC)
Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):


Powyższy wpis nie posiada jeszcze komentarzy. Napraw to i dodaj pierwszy, na pewno masz jakąś opinię na poruszany temat, prawda?