Po bardzo udanym Battlefield 1 studio DICE postanowiło pozostać przy tematyce XX-wiecznych starć, serwując nam tym razem klimaty II wojny światowej. Gra w dniu swojej premiery zadebiutowała w okrojonym wydaniu, bo brakuje tu m.in. zapowiadanego trybu battle royale, a nawet kampania fabularna nie została udostępniona w całości, niemniej, mimo tych tymczasowych braków, dzieło DICE oferuje ogromną grywalność - choć głównie w trybie sieciowym.
Przygotowana przez Szwedów kampania, składająca się póki co z trzech oddzielnych i nie łączących się ze sobą historii, nie zachwyca. Jest w niej kilka fajnych rozwiązań, m.in. w pierwszym epizodzie śmigamy sobie na nartach wśród norweskich szczytów, jednocześnie dbając by nasza postać nie przemarzła do szpiku kości, a przygotowane na potrzeby rozgrywki historie wydają się całkiem ciekawe. Ale co z tego, skoro przejście każdego epizodu zajmie nam około 1-1.5h? Zanim się w cokolwiek wkręcimy, widzimy napisy końcowe i przeskakujemy w inny rejon świata, wskakując w buty kolejnego bohatera. A i sama konstrukcja każdej kolejnej kampanii opiera się na tym, że musimy gdzieś iść, coś wysadzić, coś zdemolować, itp. Plus za to, że lokacje są całkiem obszerne, no i ładnie wyglądają. Można nawet pobawić się tu w skradanie, ale po co, skoro gra tego w ogóle nie nagradza?
Jest tu też sporo błędów - od znikających elementów otoczenia, przez dziwne animacje czy niewidzialne ściany, które przytrafiają się też w multiplayerze. Z jednej strony więc, podziwiamy świetną oprawę wizualną, z drugiej, gra często psuje nam te wrażenia, gdy za chwilę przyglądamy się wiszącemu w powietrzu karabinowi. Albo zamiast metalowej podłogi po wejściu do czołgu, widzimy przezroczysty szkielet maszyny, a pod nim błotnistą ziemię, na której metalowa bestia stoi. Takie błędy nie powinny mieć miejsca.
Przedstawiciele DICE twierdzili, że przygotowana przez nich kampania to głębsze historie, a oni sami po prostu chcieli stworzyć wątek dla pojedynczego gracza, bo są pasjonatami tego typu wojennych opowieści. Szkoda, że podczas zabawy tego zupełnie nie widać, bo po przejściu tych trzech dostępnych póki co epizodów (czwarty ma wyjść w grudniu, oczywiście za darmo) mam bardziej wrażenie, jakby było zupełnie na odwrót. Że ktoś kazał tym biednym deweloperom stworzyć byle jaką kampanię, by po prostu była i gra nie została przez to obsypana hejtem, jak tegoroczne Call of Duty, w którym z wątku fabularnego zrezygnowano. I będąc szczerym - jeśli kampania ma być wepchnięta na siłę, a tak to wygląda w przypadku Battlefield V, to nic by się nie stało, gdyby jej po prostu nie było, a twórcy więcej uwagi poświęcili na łatanie niedoróbek.
Zaliczenie wątku fabularnego przynosi jednak pewne korzyści, a mianowicie wirtualną walutę do trybu sieciowego, za którą możemy kupić m.in. nowe mundury oraz malowania dla broni. Wybór jest spory i jeśli lubicie personalizować swoją postać, spędzicie tu sporo czasu. Fundusze zdobywamy także podczas rozgrywki w multi oraz wypełniając tzw. codzienne rozkazy (polegające np. na zabiciu kilku wrogów z pozycji leżącej). W przyszłości będziemy mogli nabyć ją za prawdziwe pieniądze, ale na premierę mikrotransakcje zostały wyłączone.
Kampania to nic ciekawego, ale od biedy ograć można - np. gdy mamy chwilowe problemy z internetem. Dużo lepiej prezentują się natomiast tryby sieciowe. Na start twórcy oddali nam niezbyt obszerną liczbę trybów zabawy po sieci (Podbój, Dominacja, Linia Frontu, Zespołowy DM oraz Wielkie Operacje - o tym później), ale będąc szczerym - mi to póki co wystarcza, bo gram i tak głównie w Podboju. Przejmowanie flag przy 64-graczach na mapie to dla mnie kwintesencja Battlefielda, a w najnowszej odsłonie robi się to wręcz wybornie.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler