W przerwie pomiędzy głównym wątkiem wypada, a wręcz należy wykonywać misje poboczne. Te są różnorodne, choć z czasem zaczynają się powtarzać. Raz musimy uwolnić grupkę zakładników, innym razem porwać konwój zaopatrzeniowy wroga, a jeszcze innym wkraść się do obozu i oznaczyć zapasy dla rebeliantów. Za wykonywanie tych czynności dostajemy nagrody, które następnie możemy przeznaczyć na zakup oraz ulepszenia broni, a także rozwój postaci i jej wyposażenia. Naturalnie, jak na Ubi przystało, jest tu też cała masa znajdziek i innych tego typu pierdół, bez których sandbox nie mógłby się obyć. Zrezygnowano za to z charakterystycznych wież odblokowujących zadania w danej okolicy, zastępując je jednak innym systemem. Otóż w zamian znajdujemy rozmaite notatki oraz hakujemy komputery, a następnie na mapie oznaczona zostaje nam miejscówka, w której może być coś ciekawego.
Spytacie pewnie czy Wildlands się więc szybko nie nudzi? Szczerze mówiąc, to zależy. Same misje, jak już wspominałem, są dość schematyczne, podobnie jak zadania poboczne. Pewnie dałoby się to jakoś urozmaicić, zrobić bardziej różnorodne questy i więcej czynności dodatkowych. Wówczas, kto wie, czy Ghost Recon: Wildlands nie ocierałoby się o ideał. W obecnym stanie śmierdzi tu zaś klasycznym Ubisoftowym podejściem do tworzenia otwartych światów. Mimo tego, jest trochę inaczej i jakoś nie odczuwałem zbyt mocno monotonii, bawiąc się dobrze, nawet po kilkudziesięciu godzinach przed ekranem i „czyszczeniu” którejś już prowincji z rzędu. Gra ma w sobie coś, co przyciąga do ekranu i nie zważa się tak bardzo na wkradającą się z każdą kolejną godziną powtarzalność.
Świetny jest tu przede wszystkim klimat, przypominający nieco serial Narcos, ale w bardziej czarno-humorystycznym wydaniu. Bardzo dużo frajdy sprawia mechanika i feeling strzelania, podobnie jak odblokowywanie kolejnych ulepszeń oraz znajdowanie coraz fajniejszych broni. Ogromne wrażenie robi kreacja świata i nawiązania do boliwijskiej kultury. Twórcy odwalili kawał świetnej roboty, jeśli chodzi o projekt mapy, bo każda kolejna prowincja oferuje nowe widoki, inną topografię terenu oraz "charakterystykę". Są tu strome wzniesienia, wielkie jeziora, potężne i rozległe pola i ośnieżone szczyty Andów. W jednej chwili znajdujemy się w samym centrum zamieszania, tuż obok potężnej bazy kartelu Santa Blanca, by po przejechaniu kilku kilometrów trafić do biednej górskiej wioski robotniczej, opierającej swoje istnienie jedynie na pobliskiej, nielegalnie działającej kopalni. Jedziemy kawałek dalej i widzimy gospodarstwa, a wokół nich biegają brudne od błota świnie. Kilka głębszych depnięć na pedał gazu i znajdujemy się koło podupadłego kościoła, przed którym stoi charakterystyczny zakapturzony szkielet kobiety, dzieło wyznawców Santa Muerte.
Wykreowany przez twórców świat jest strasznie ciekawy i samo jego zwiedzanie sprawia masę przyjemności, pod warunkiem jednak, że możemy pozwolić sobie na ustawienie przynajmniej wysokich detali. Prawdziwy orgazm dla oczu załącza się jednak przy ustawieniach ultra, gdy możemy zastanawiać się, czy aby na pewno nie jest to transmisja z Discovery czy innego National Geographic. Ta przyjemność zarezerwowana jest jednak jedynie dla posiadaczy topowych kart (od GTX 1060 w górę). Gra nie jest wybitnie zoptymalizowana, ale podane przez twórców wymagania sprzętowe są uczciwe - minimalna konfiguracja to rozgrywka w okolicach minimalno-średnich detali w Full HD. Przy takich ustawieniach Wildlands jest jednak dość ciężkie w odbiorze, bo jakość terenu czy efektów specjalnych jest ograniczona do minimum i nie popadamy w wizualne zachwyty, a to automatycznie psuje immersję ze światem.
W przemierzaniu rejonów wspomaga nas ogromna ilość dostępnych pojazdów, od klasycznych przeżartych południowoamerykańską rdzą samochodów, przez opancerzone furgonetki, rozmaite motory i samoloty, po łodzie motorowe oraz helikoptery. Jest w czym przebierać, ale model prowadzenia niemal każdej maszyny jest po prostu średni, dość mocno dewastując frajdę z eksploracji. Nie ma tragedii, ale jeżdżenie czymkolwiek nie sprawia tu większej satysfakcji - samochody i motory zachowują się, jakby unosiły się nad ziemią i niespecjalnie reagują na zmianę nawierzchni; latanie również nie przynosi większych wrażeń. Wiecie czego brakowało mi w Wildlands najbardziej? Spadochronu, wingsuita i linki w jaką wyposażony jest Rico Rodriguez z Just Cause 3. Ależ by się wspaniale poruszało po świecie wykreowanym przez Ubisoft z ich użyciem! Choć to oczywiście całkowicie zabiłoby umowny realizm, na jaki postawili twórcy. Jest za to szybka podróż, z której możemy robić użytek do woli, o ile tylko odwiedzimy wcześniej odpowiednie posterunki (w każdej prowincji jest po kilka). Irytujące wówczas są jednak stosunkowe długie czasy wczytywania, nawet przy grze zainstalowanej na dysku SSD.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler