Sword Coast Legends (PC)

ObserwujMam (5)Gram (0)Ukończone (0)Kupię (2)

Sword Coast Legends (PC) - recenzja gry


@ 03.11.2015, 16:41

Gra nie niesie zasadniczo niczego nadzwyczajnego. Zwykły cRPG, generalnie słabszy od takich tytułów jak Pillars of Eternity czy Divinity: Grzech Pierworodny. Coś tylko dla koneserów.

Testowałem niedawno przedpremierową wersję Sword Coast Legends i koniec końców miałem dość mieszane odczucia. Udostępnione tam tryby rozgrywki wydawały mi się dość sztampowe, niemniej wtedy jeszcze nie miałem okazji pograć w jakikolwiek fragment kampanii, ciężko więc było wydawać nawet namiastkę ostatecznego werdyktu. Teraz, z pewną przykrością, muszę stwierdzić, że niestety spełnia się ta bardziej pesymistyczna wizja. Sword Coast Legends nie jest może grą złą, ale mamy do czynienia z tytułem bardzo mało złożonym i zbyt zbliżonym do typowego hack’n’slasha, by w pełni zadowolić sympatyków klasycznego podejścia do gier fabularnych. A to stanowczo za mało jak na dzieło sygnowane nazwą D&D5 i światem Forgotten Realms.

Skupmy się przede wszystkim właśnie na zaoferowanej tu kampanii. Na samym wstępie zrobimy to, co tygrysy lubią najbardziej i – jupi! – stworzymy własnego bohatera. I już w tym miejscu może pojawić się pierwszy zgrzyt, bowiem do naszej dyspozycji oddano ledwie sześć klas postaci (pamiętajmy, jak duży wybór miało takie BG2 czy Neverwinter Nights). Wprawdzie na upartego taki stan rzeczy wcale nie musi aż tak razić, ale mimo wszystko system D&D słusznie przyzwyczaił nas do czegoś innego. Wybierzemy więc tylko spośród wojownika, czarownika, łucznika, paladyna, kleryka i łotrzyka. Następnie zdecydujemy się na rasę (i podrasę), dość szczegółowo określimy wygląd herosa i noszone przez niego wyposażenie startowe, a nawet zdecydujemy o jego przeszłości i wyznaniu (lekka modyfikacja współczynników). Finalnie zaś dopasujemy interesujące nas cechy i umiejętności. Talenty rozdzielono na pięć głównych kategorii (różne zestawy dla różnych profesji) i uszczegółowiono je kilkoma relatywnie niewielkimi drzewkami. W tym miejscu można mieć naturalne skojarzenia z Dragon Age: Początek: system rozwoju zaimplementowany na potrzeby Sword Coast Legends jest dość podobny i opiera się na podobnych mechanizmach. I to w zasadzie byłoby tyle. Alter-ego jest gotowe, możemy zaczynać zabawę.


Wcielamy się tu w członka niejakiej gildii Order of the Burning Dawn (wybaczcie, nie lubię bawić się w nieoficjalne tłumaczenia). W momencie rozpoczęcia przygody naszemu człowiekowi przyjdzie trudnić się ochroną karawany, zmierzającej do miasta Luskan (już kiedyś je odwiedziliśmy przy okazji pierwszego Neverwinter Nights). I choć przez większość trasy podróż wydawała się spokojna, sytuacja zmienia się z sekundy na sekundę. Najpierw naszego podopiecznego dręczą dziwne sny, a kolejno karawana zostaje napadnięta przez tajemniczych napastników. Rzecz jasna szybko okaże się, że nie był to zwykły napad, a początek grubszej intrygi. Z prostego „karawan-guarda” ostatecznie urośniemy do wysokiego rangą bohatera, który - wraz z maksymalnie trójką innych kompanów - ocali świat przed czyhającym w ciemnościach złem. Ale to tyle, jeśli chodzi o szczegóły, nie chciałbym zdradzać zbyt wiele. Jak taki scenariusz wypada w praniu?
 
Generalnie fabuły nie zaliczałbym do jakichś arcydzieł literatury światowej. Ot zwykła opowieść, pozbawiona większych zwrotów akcji i bardziej szokujących momentów. Podobnego rodzaju historyjek widzieliśmy już całą masę. Zwraca natomiast uwagę coś innego, a mianowicie – zaskakująco fajnie rozpisane dialogi i ciekawi bohaterowie (szczególnie ci, których przyłączamy do drużyny). Prowadzone z nimi rozmowy są autentycznie intrygujące i potrafią okazyjnie zrzucić z krzesła. Wszystkie postacie są dość głębokie, z wyraźnie nakreśloną osobowością. W tej kwestii nie mam akurat żadnych zastrzeżeń.


Screeny z Sword Coast Legends (PC)
Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):


Powyższy wpis nie posiada jeszcze komentarzy. Napraw to i dodaj pierwszy, na pewno masz jakąś opinię na poruszany temat, prawda?