Bound by Flame zapowiadało się jako czarny koń w wyścigu do tytuł cRPG-a roku, powiedzmy to śmiało. Dziś już wiemy, iż były to prognozowania kompletnie na wyrost, zwłaszcza po ocenie końcowego produktu. Choć dzieło studia Spiders nie może zostać sklasyfikowane jako tytuł na wskroś zły, to trochę daleko mu do ogólnie pojmowanej „dobroci”.
Historia przedstawiona przez scenarzystów ze studia Spiders, przedstawia losy typowego bohatera ze sztampowym zadaniem – musi uratować znany nam świat przed inwazją nieumarłych. Kanon zachowany, ale… no właśnie. Chciałoby się czegoś więcej. Czegoś ponad to, co znamy już od tylu lat. Mimo usilnych prób oraz starań, deweloperom nie wyszło zaimplementowanie drobnego urozmaicenia scenariusza – Demona, który łokciami rozpycha się o miejsce w duszy protagonisty. Ten, jakże wymowny, dar, otrzymujemy na samym początku przygód z Wulkanem (tak brzmi imię głównego bohatera, ale możemy je dowolnie zmodyfikować), by – wedle zamysłu twórców – móc jak najdłużej pobawić się wyborami moralnymi z przekroju dobrych i złych. Cóż, gdzieś pojawił się zgrzyt i taśma montażowa, która produkuje takie typowe cRPG-i się zacięła. Szanuję gry, które faktycznie potrafią powielić pomysły innych, a nie mają ambicji lub funduszy na dodanie czegoś swojego. Nienawidzę, gdy nie potrafi się nawet tego.
Jak zdążyłem wspomnieć, fabuła nie raz postawi przed nami decyzję z rodzaju zła i dobra. Trik polega na tym, że z racji posiadania niechcianego sublokatora wewnątrz nas dostaniemy możliwość albo oparcia się pokusie posiadania nadnaturalnych mocy, oddając tym samym człowieczeństwo; albo zaprzedania części duszy Demonowi. Daje to nam dwa rodzaje zakończeń. W praktyce całość sprowadza się do określenia z kim poromansujemy, a kogo wepchniemy w zimne objęcia kostuchy. Z kim będziemy trzymać sztamę, a kogo wystawimy do wiatru. Jest co prawda jeden moment, kiedy nasza decyzja istotnie wpływa na przebieg linii fabularnej i, aby poznać inny tor historii, musimy zagrać jeszcze raz (a naprawdę, nie chcę tego robić ponownie). Nie ma tutaj absolutnie nic odkrywczego, ani tym bardziej czegokolwiek zasługującego na inną pochwałę niż „rzemieślnicza, solidna robota”. Lekcje odrobione.
Podobne odczucia mam w temacie dialogów oraz questów. Rozmowy z niezależnymi postaciami są całkiem obszerne, pozwalają dowiedzieć się sporo ciekawych i dodatkowych informacji na temat wykreowanego świata, a także poznać wiele motywów, którymi kierują się poszczególni NPC-e. Sam projekt zadań – zarówno głównych i pobocznych – nie jest przesadnie wymyślny, toteż bieganie z jednej, do drugiej lokacji nie jest jakoś strasznie fascynujące, ale też nie odrzuca, jak zapach zepsutej kiełbasy. Odniosłem wrażenie, że twórcy chcą nas jak najdłużej utrzymać przy swoim tytule, każąc latać z jednego końca krainy do drugiego, bo tego wymaga od nas np. wypełnienie misji związanej z głównym wątkiem. Taktyka to nieładna, przynosząca zupełnie odwrotne skutki.
Od samego początku nie nastawiałem się, że będę miał do czynienia z czymś, co mógłbym nazwać „budżetówką”. Przedpremierowe zwiastuny oraz grafiki napawały prawdziwym i nieskalanym stereotypami optymizmem. Jednak, im dłużej przebywałem w towarzystwie Wulkana i spółki, tym większy wpływ wywierało na mnie wspomniane odczucie, że coś z tym tytułem jest nie tak. Nie twierdzę jednocześnie, że całą produkcję trzeba skreślić i dorzucić aneks „wygląda jak gra z kartonową podkładką” – w kilku momentach najsilniej odczuwa się niewielki budżet projektu i wyraźnie widać kilka cięć w mechanizmach. Bound by Flame, po prostu, nie ma na siebie żadnego pomysłu – kopiuje je za to z innych, bardziej utytułowanych, projektów.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler